Jedną z piękniejszych rzeczy, jakiej doświadczamy podczas całego rejsu, jest przejrzysta woda. Dzięki temu nawet w marinach Szerszenie mogą podziwiać podwodne życie, śledzić ruchy ryb, patrzeć na ich kolory i kształty. Potrafią się nimi zachwycać. To dla nich prawdziwa nauka na żywym materiale i na wyciągnięcie ręki. Kolor i przejrzystość wody bywają różne. Zdarzały się miejsca, jak choćby w zatoce na Cabrerze na Balearach, czy w marinie w Santa Maria di Leuca we Włoszech, że woda była przezroczysta i było widać w niej wszystko na kilka metrów w głąb, ale nawet w miejscach, gdzie woda jest ciemniejsza i tak można podziwiać faunę i florę pod jej powierzchnią. Nie znam miejsca w Polsce, gdzie w naturze widać tak dobrze podwodne życie na większej głębokości. Korzystamy więc z tego, że tutaj jest tak pięknie. Chłopcom nie opatrzyły się jeszcze podwodne cuda natury. Gutek swoim zwyczajem, super hiper radosnym okrzykiem i z pełnym zaangażowaniem w nowych miejscach ogłasza na całą marinę czy pół zatoki: „Stefan, patrz, tu są ryby!!!” 🙂
Szerszenie leżą rano na pomoście i patrzą na wyjątkowo tutaj liczne ławice. Stefan z książką w ręku sprawdza też nazwy muszli. Potrafi już rozróżnić kilka spotykanych tu gatunków jak sercówki, ostrygi czy pobrzeżki. Mnie zawsze najbardziej zachwycają czareczki. Chłopcy też je znają i znajdują ich muszle w piasku jak i podglądają je przyczepione do nabrzeża.
Dziś będzie okazja do kolejnych zachwytów. Płyniemy do miejsca, w którym w delcie rzeki żyją delfiny. Wiele razy widzieliśmy je już przy naszym jachcie. Szczególnie często towarzyszyły nam w trakcie nocnych wacht urozmaicając płynięcie i nagle ożywiając zmęczoną załogę. Może i tym razem nas odwiedzą?
Drogę do Tróia Szerszenie w większości przesypiają. Widać wykończyły ich atrakcje ostatnich dni i późne kładzenie się spać, ale też długa i łagodna fala na oceanie buja nas dziś wyjątkowo usypiająco, a zamglone niebo sprawia, że dzień rzeczywiście jest jakiś senny.
Po dopłynięciu ruszamy na plażę. Jest ich kilka w najbliższej okolicy i podobno są wyjątkowo ładne, piaszczyste i z łagodnymi zejściami do wody. Z mariny do najbiższej prowadzi malowniczo położony pośród zieleni drewnuany pomost, dosyć wysoko zawieszony nad ziemią. Jak zwykle robię zdjęcia wszystkiego, co mi wpadnie w oko i gdy chwytam jeden z takich momentów, telefon wypada mi z ręki. Jeszcze przez chwilę mam nadzieję, że wyląduje płasko na drewnie na pomoście, ale odbity od mojej ręki przy nieudolnej próbie ratowania go, wpasowuje się akurat w małą szparę pomiędzy deskami i spada na piach kilka metrów pode mną… Gutek w krzyk! Kurde blade, podobna sytuacja do tej z dmuchanym kołem, tylko teraz nie ma wokół nas nikogo, kto mógłby rzucić się na ratunek. Tu w ogóle nie ma nikogo poza nami. Trzeba sobie jakoś radzić. Uspokajam Gutka organizując akcję ratunkową mojego sprzętu i wciągając w nią chłopców. Szerszenie rzucają się biegiem w stronę początku pomostu i dalej już pod nim w poszukiwaniu telefonu. Nadrabiamy kawał drogi na plażę, ale cóż robić, innego zejścia z pomostów nie było, a skakać nie miałam ochoty.
Akcja zakończona sukcesem. Chłopcy zadowoleni, będą mieli co opowiadać tacie, jacy byli mi pomocni 🙂 Ja dziękuję tylko w myślach za to, że nie był to pomost w marinie – są tam identyczne, tyle że pod nimi zamiast piachu jest woda…
Czas na plaży upływa nam w towarzystwie pięknych widoków i cudownego światła. Kolory zachodzącego słońca rozlewają się po zamglonym niebie. Wyszukujemy w piasku ogromne muszle. Akurat nie znamy ich nazw. Podziwiamy tylko kształty i kolory. Chłopcy jak zawsze cieszą się skacząc przez fale, ale jest już wieczór, robi się chłodno, a ja niczego nie wzięłam im na przebranie. Czas wracać.
Przy wyjściu z mariny spotykamy kapitana. Chciał do nas dołączyć. Przebieramy dzieci i wracamy na brzeg w poszukiwaniu obiecanych na rozgrzewkę frytek. Siedzimy przy stoliku tuż nad wodą, różowe chmury nad wzgórzami za Setubal po drugiej stronie zatoki ciemnieją, a my uzgadniamy plany powrotu. Ostatni tydzień przed nami. Czas wracać do domu 🙂