Widok, za którym będę tęskniła

A jednak coś, co na początku wydawało się tak dziwne, jak widok rozpościerający się z wystawionego na ląd katamaranu, teraz jest powodem wzruszenia, wręcz tęsknoty, za tym, co było. Nawet to, co mnie na początku najbardziej śmieszyło, czyli dziub kutra także wystawionego na brzeg, celujący prosto w naszą rufę teraz nagle budzi sentyment. Zgadzamy się z Bolkiem, że widok na stocznię, małą marinę po drugiej stronie basenu portowego, miasto i wzgórza ponad nim wcale nie był taki zły. Nad tymi wzgórzami widzieliśmy kilka pięknych zachodów słońca, lubiliśmy nocny widok mariny i jachtów odbijających się w wodzie rozbłyskającej tysiącami świateł miasta.

Dziś mamy to zostawić za sobą. Zostawiamy też smaki Hiszpanii. Pyszne oliwki, doskonałe wino rioja i wiele smacznych tapasów, za każdym razem równie dobrych niezależnie od tego, czy zamawianych w restauracji czy lokalnym barze na rogu. Trzeba to Hiszpanom przyznać. Znają się na jedzeniu!
Dziś ostatni raz wybieramy się na obiad w Algeciras. Eryk podwozi nas do centrum. Śmiejemy się, że to nasz ostatni posiłek 😉 Ostatni posiłek na lądzie 😉
Wszystko, co tu jadłam było doskonałe. Z wielu niby zupełnie zwykłych barów gdzieś w zaułku dochodziły takie zapachy, że często i skutecznie kusiły nas do zajęcia miejsca przy stoliku i zamówienia czegoś z listy egzotycznie brzmiących dań. Żadne oliwki i żadne wino tutaj nas nie rozczarowało. Co robić? Chyba kiedyś wrócić do Hiszpanii! Do pięknej Andaluzji z tak odmiennymi od naszych lasami, z drzewami korkowymi, oliwkami, eukaliptusami i palmami. Do tych niesamowitych zielonych wzgórz i jezior o przedziwnych odcieniach. Teraz czas to zostawić i płynąć dalej. To i tak był dla nas nie planowany, zupełnie niespodziewany bonus móc odkryć tyle magicznych miejsc na dalekim południu Hiszpanii.

Nadszedł wyczekiwany pomimo wszystko czas wodowania.
Chłopaki ze stoczni robią tak szybką akcję, że niby tylko na chwilę idę do toalety w budynku biura, a gdy wracam, nasz kat jest już podwieszony na dźwigu! Stres! Uruchamia mi się akcja gotowość i niepewność, czy uda się tę naszą szeroką łajbę wstawić bez szwanku do za małego doku. Mamy już w tym jednak pewną wprawę zdobytą przy jego wyciąganiu. Mamy też kilka rąk do pomocy, a nawet Eryk, nasz mechanik przyjeżdża, by nam pomóc. O tym, że to niecodzienna akcja, świadczy to, ile osób robi zdjęcia, chcąc uwiecznić, jak mało, a właściwie prawie w ogóle nie zostaje miejsca pomiędzy ścianą doku, a naszą burtą. Chronią ją tylko cumy poprowadzone od dziobu do rufy i poprzywiązywane miękkie, materiałowe tuby z absorbentem, zdobyte wcześniej w stoczni.

Akcja wodowania zakończona powodzeniem! Bolek zgrabnie wycofuje z doku i cumujemy na chwilę obok. Eryk zostaje z nami jeszcze na pokładzie na pogaduchy. Mieliśmy dzięki niemu dobry czas – miłego nowego znajomego, wiele ciekawych historii i samochód, który mogliśmy od niego pożyczyć i dzięki któremu zwiedziliśmy kilka pięknych miejsc i okolicznych miast.
Ale to już czas pożegnań. Ściskamy Eryka. Dziękujemy mu za wszystko. Bolek ma większą szansę jeszcze kiedyś go odwiedzić, bo częściej bywa w La Linea niedaleko Gibraltaru, ale oczywiście nie życzę mu, by musiał jeszcze kiedyś korzystać z pomocy mechanika w trakcie rejsu 🙂

Na osłodę moich smutków mam widok Skały Gibraltaru, na którą w sumie wystarczająco się napatrzyłam w trakcie ostatnich dni i rozbrykane stado delfinów przed dziobem. W ogóle im nie przeszkadza duży ruch wielkich statków w Zatoce Gibraltarskiej 🙂

Gdy już mijamy największe nagromadzenie statków i ruch poza Gibi słabnie, zmieniam Bolka na wachcie. Noc jest spokojna i wszystko byłoby dobrze, gdyby jeden ze statków nie szedł od tylu prosto na nas. Mam go za sobą po skosie z prawej burty. AIS pokazuje, że miniemy się na metry. Kurde blade, co on robi? Naprawdę ma miejsce, by trochę odbić i tak bardzo nas nie spychać. Idziemy na motyla i mamy niezbyt duże możliwości manewru. Oczywiście zawsze można zrzucić żagle, ale bez przesady, to za dużo pracy i zachodu, a ten kontenerowiec ma z prawej burty całą cieśninę, by odbić i bezpiecznie nas minąć. Gdy jednak nie mogę się doczekać ich zmiany kursu wymiękam i przerzucam foka na drugą stronę, by idąc prawym halsem zejść bardziej na lewo i zagwarantować sobie więcej miejsca na mijankę z tym upartym kolosem. Wtedy wstaje Bolek i w sumie ma słuszne pretensje. Pyta mnie, kiedy niby mam go zamiar budzić, jak nie w takich sytuacjach?!? Przecież to się kwalifikuje do zrąbania takiego jegomościa gdzieś tam na mostku przez UKFkę. Co robić? Ma rację. Powinnam go obudzić, ale jakoś cały czas miałam wrażenie, że sobie poradziłam. Uzgadniamy teraz na sztywno, kiedy, z jakim wyprzedzeniem i przy jakiej bliskości mijania z innymi statkami powinnam Bolka zaalarmować, choćby po to, by na chwilę wstał, sprawdził co się dzieje i poszedł z powrotem do łóżka.
Po czasie sobie myślę, że sama powinnam wywołać ten statek przez radio i zapytać o zamiary. Pewnie, gdybyśmy się nawet nie dogadali, to woleliby zejść z drogi krzyczącej na nich babie 😉

Dodaj komentarz