Tivat i szakale w szkwale

W Tivacie głównym zadaniem dla nas jest odprawa, ponieważ przybyliśmy do kraju spoza Unii Europejskiej. Gdy więc obok łódki pojawia się ktoś w uniformie, nieprzyzwyczajeni do takich formalności jesteśmy lekko spięci. Okazuje się, że bardzo miły Pan z obsługi mariny nie chce nas dręczyć formalnościami, za to zaprasza kapitana na przejażdżkę Meleksem, by pokazać Bartkowi port i o nim opowiedzieć.

Cumujemy poza mariną przy nabrzeżu służącym do odpraw celnych. Możemy za to bezpłatnie korzystać ze wszystkich udogodnień w marinie. Widać, że miejscowym zależy, byśmy się tu dobrze czuli. Wykorzystujemy okazję do zejścia z łódki i ruszamy w stronę widocznych z daleka łodzi podwodnych wyciągniętych na ląd. Okazuje się, że przy nich zlokalizowane jest muzeum morskie, a te dwie łodzie, to stare jugosłowiańskie łodzie podwodne. Jedną z nich można zwiedzać, ale Szerszenie najbardziej zainteresowane są pobliskim placem zabaw w kształcie dużego statku pirackiego. Gdy w końcu decydują się na zwiedzanie łodzi, zamykają nam ją przed nosem…

Powoli zaczynamy się za dużo kręcić pod czujnym okiem celników, bo zaczepiają mnie w którymś momencie. Mówią, że jeśli chcemy tu dłużej zostać, to powinniśmy przecumować do mariny. Nie są jednak zbyt skuteczni w swoich pretensjach. U nich dziś zaczyna się Wielkanoc, co widać na ulicach po odświętnie ubranych dzieciach i rodzinach spędzających razem czas. My grzecznie zaczynamy przechodzić nie przez nabrzeże celne, a przez marinę i tym samym nie rzucamy się już celnikom w oczy.

Marina jest wyjątkowo luksusowa. W większości stoją w niej duże jachty motorowe. Nabrzeża i szerokie pomosty obsadzone są palmami, z daleka widać podświetlany na kolorowo dźwig portowy. Zieleń jest bardzo zadbana, a pomiędzy nią ławeczki i fontanny. Sanitariaty są jednak czymś, co zaskakuje nas najbardziej. W niewielkim budynkach mieszczą się pokoje kąpielowe, które opisane są jako rodzinne. Rzeczywiście z chęcią wybralibyśmy się tam razem z Szerszeniami, by nareszcie wykąpać ich w dużym wygodny pomieszczeniu urządzonym w najlepszym guście jak domowa łazienka. Nareszcie byłoby to wygodnie miejsce do wykąpania i ubrania dzieci i byłaby to miła odmiana od ciasnych kabin prysznicowych spotykanych najczęściej w mainach.
Niestety, podejrzewamy u Stefana ospę i nie chcemy go teraz moczyć, by go nie wychładzać dodatkowo na łódce.

Zostawiamy więc za sobą luksusową marinę nazywaną przez nas w żartach Abu Dabi i ruszamy przez Zatokę Kotorską do kolejnego miasta. Prawdopodobnie wrócimy jeszcze do Tivatu, by się odprawić w celu opuszczenia Czarnogóry.
W zatoce największe wrażenie robią góry schodzące wprost do morza i mała wysepka z kościółkiem na środku morza. Starych kościołów na zboczach jest dużo więcej. Przyglądamy się im z zainteresowaniem, ale nasza uwaga szybko zostaje przekierowana na zmienny, a do tego porywisty wiatr. W jednej chwili nie wieje nic, a już w drugiej łódka leży na boku. U Szerszeni wywołuje to co prawda salwy śmiechu, ale my mamy dosyć nerwowego wypatrywania zapowiedzi szkwałów na wodzie i zwijamy żagle.

Do Kotoru wchodzimy, gdy się ściemnia. Na zboczu bezpośrednio nad mariną wznosi się nieprzeciętnej urody budowla. Niby zwykły mur, ale idący zakosami po zboczu, z jednym ze starych kamiennych kościółków pod drodze. Jest to prawdopodobnie jedno z piękniejszych miejsc, jakie w życiu widziałam. Zajęci pracami na łódce nawet nie zauważamy, kiedy robi się zupełnie ciemno i wtedy widok nad mariną zyskuje inny wymiar. Mur zostaje podświetlony na całej długości i robi dzięki temu jeszcze większe wrażenie!
Przypłynęliśmy tu po to, by wspiąć się jutro na niego. Jak jednak to zrobić ze Stefanem, u którego, już nie mamy wątpliwości, wystąpiła ospa?
Teraz moim największym zmartwieniem jest to, by łagodnie przeszedł chorobę. Bardzo się stresuję. Wdrażamy plan witaminowo-wypoczynkowy, ale jak go uchronić na łódce od słońca i jak utrzymać pod pokładem???

Dodaj komentarz