Sztorm na morzu, a życie na pokładzie toczy się swoim torem

Jednym z większych nietaktów, jakie popełniłam na rejsie był żart wypowiedziany w momencie, gdy do portu wchodził jacht pod szwajcarską banderą. Mężczyzna uwijał się, by sam zaparkować łódkę i rzucić cumy, natomiast siedząca na pokładzie kobieta nie robiła zupełnie nic. Zażartowałem wtedy, że to jest dopiero prawdziwy facet, prawdziwy skipper, bo sam wszystko ogarnia. I żart wydawał się śmieszny, bo B wie, jak sama lubię robić wszystkie żeglarskie rzeczy na łódce i że nigdy nie oczekiwałabym wyręczania mnie z tego. Uśmialiśmy się i tyle. Nie jakoś złośliwie, ale jednak. Chwilę później zobaczyłam, jak ten mężczyzna znosi swoją parterkę z trapu na rękach i zrozumiałam, że ona jest niesprawna, zupełnie niesprawna ruchowo! i to dlatego nie pomagała mu w trakcie manewrów. Zakładam jednak, że musi kochać żeglarstwo, skoro w ten sposób spędza czas. Tym bardziej było mi głupio z powodu naszych żartów. Wyobrażam sobie, że ona tak jak ja kocha pracę na jachcie, tyle, że ona nie może tego robić… Kilka razy mieliśmy okazję rozmawiać przez chwilę, jak to sąsiedzi z pomostu, ale nigdy nie padło nawet jedno słowo na temat jej choroby. Wygląda jednak na to, że cierpi na stwiardnienie rozsiane, ale tylko tak przypuszczam. Wyobrażam sobie, że do pewnego czasu wiodła normalne życie, pewnie sama żeglowała, a teraz może to robić z pomocą swojego mężczyzny.

Właśnie ten człowiek wychodzi na koniec pomostu, by nam pomachać, gdy wypływamy z mariny. Z B chwilę wcześniej zamienił dwa słowa. Pytał dokąd płyniemy i trzymał kciuki za udany dzień.

Wiatr zapowiadają mocny, ale za to w plecy, więc zamierzamy go wykorzystać. Zaraz za główkami witają nas duże fale. Wożą jacht w górę i w dół, ale baksztagowy wiatr pomaga przechodzić przez nie w miarę łagodnie. Gdybyśmy przy tych samych warunkach szli innym kursem i mieli wiatr z dziobu, to by nas nieźle wytelepało, a tak jest całkiem miło, tylko podziwiamy góry fal wznoszące się za nami. Najpierw co prawda idziemy półwiatrem i czasem musimy zmieniać kurs, by jechać przodem na co większe fale, ale mamy z tego powodu wiele frajdy. Wiatr jednak się wzmaga. Nie jest to już zapowiadane 35 węzłów, na które dycydowaliśmy się wyjść. Regularnie wieje nam 43, a stojąc za sterem rejestruję najwięcej 49,6. Mamy zatem regularny sztorm z wiatrem o sile 8-9 w skali Beauforta. Życie na pokładzie toczy się jednak swoim torem. Chłopcy najpierw smacznie śpią huśtani przez morze , a później roznosi ich energia. Jacht co prawda tańczy na falach, ale nie ma przechyłu towarzyszącego kursom na wiatr, daje się więc całkiem komfortowo funkcjonować na pokładzie. Załoga jest już tak otrzaskana z warunkami na morzu, że zauważa już tylko największe szkwały i fale. Reszta nie robi na nikim wrażenia. W końcu jesteśmy na morzu, czego innego mielibyśmy się spodziewać? 😉

Stoję za sterem, bo raz mam z tego powodu sporo radochy, a dwa, że teren akurat wymaga ścisłego trzymania kursu, co w tych warunkach, przy tej fali wcale nie jest takie proste. Mamy tu sporo wypłyceń, które chcemy minąć bez zmiany halsu. Chłopcy bawią się na pokładzie, śpiewają piosenki i dyskutują z załogą. Prawdziwie żeglarski dzień.

Wieczorem wchodzimy do portu w Cartagenie. Przez lornetkę wypatrujemy ciekawych miejs. Naszą uwagę przykuwa statek z dziwnymi otwartymi burtami. Jest zardzewiały i wygląda na stary, zakładamy więc, że w trakcie remontu ściągnięto z niego część poszycia. Dopiero gdy podpływały bliżej widzimy, że to statek do przewozu bydła. Przez otwarte burty widać powydzielane boksy i a w nich zwierzęta. Nie wiem czemu, ale zaskakuje mnie ten widok. I nie robi na mnie dobrego wrażenia. Nie sądziłam, że krowy przewozi się statkami. Człowiek się jednak uczy przez całe życie. Dopada mnie głupawka i rozmyślałam o krowach żeglarkach 😉

Jest na tyle późno i tak jesteśmy zmęczeni, że po szybkim prysznicu mamy zamiar iść spać, tylko przypomina nam się, ile jeszcze mamy dziś do zrobienia. By wysiedzieć przy komputerze, wspomagam się czekoladą, a tu już za chwilę wstanie nowy dzień.

Dodaj komentarz