Zanim zasną, słyszę jeszcze szklanki wybijane na pokładzie Fryderyka Chopina. Bardzo skutecznie opiłam przepłynięcie Atlantyku! W końcu było co świętować, prawda? Nie ma jednak czasu na długie odsypianie. Czeka nas dziś prawdopodobnie podnoszenie łódki na dźwigu w La Linea. Po wielu telefonach i kilku sprzecznych informacjach Bolek dostaje informację, ze jednak dźwig tutaj jest za wąski i jedyne miejsce, gdzie mogą nas wyciągnąć, to Algesiras po drugiej stronie Zatoki Gibraltarskiej. Gdy tam dzwoni, obiecują, że odezwą się z informacją zwrotną w ciągu dziesięciu minut, ale te minuty trwają jakoś zaskakująco długo. No tak, to Hiszpania. Oni mają inne poczucie czasu…
Nagle słyszymy, ze ktoś puka w burtę i okazuje się, że to znajomy moich znajomych. Napisałam Adze i Markowi, że w nocy zacumowaliśmy tuż pod bukszprytem Chopina, a oni dali znać, że jest tam teraz ich znajomy. Tak poznajemy Grześka. Zapraszamy go na pokład naszego kata, a on nas wieczorem na pokład Chopina. Z chęcią skorzystamy!
Telefon z Algesiras nie brzmi pozytywnie. Mają czas, by wyciągnąć nas z wody dopiero za tydzień!!! O nie, tyle to my nie chcemy tu stać. Decydujemy, że popłyniemy dalej do Cartageny, choć jest to ryzykowne, przy tej awarii, którą mamy… Niestety tym sposobem pominiemy też wieczorne spotkanie na Chopinie, ale co zrobić, mamy inne priorytety. Z resztą na Chopinie już byliśmy i ja i Bolek, a do tego byliśmy tam razem. Rzucamy cumy, płyniemy na stację na Gibraltarze, gdzie jest strefa bezcłowa i najtańsze w okolicy paliwo.
Jest upał, słońce praży, a mnie nagle dopada kac. Na morzu pewnie będzie mocno wiało. Tyle wynika z prognozy i już tutaj czujemy silne podmuchy. Precyzyjna współpraca przy parkowaniu łódki wymaga dziś ode mnie wyjątkowego skupienia… Może mi na morzu trochę głowę przewieje?
Opływamy Skałę Gibraltaru. Nie mogę na nią napatrzeć, robię tysiąc zdjęć. Wtedy jeszcze nie wiem, że przez najbliższe dni napatrzę się na nią wyjątkowo dobrze i będę mogła ją nie tylko opłynąć, ale i obejść dookoła i obfotografować z każdej strony. Tuż za skałą zaczyna mocno wiać i już prawie stawiamy żagle. Chcemy tylko wypłynąć poza zatłoczone kotwicowisko. I właśnie wtedy Bolek dostaje telefon. W Algesiras mogą nas podnieść na dźwigu już jutro! Co za timing!!! Już jesteśmy za skałą. Co prawda płynęliśmy tu tylko pewnie z pół godziny, ale przy tym wietrze będziemy wracać pewnie ponad godzinę. To i tak jednak brzmi bardziej optymistycznie, wyciągnięcie jutro łódki, gdy już wszystko mamy tu załatwione, niż płynięcie z niesprawną łódką do Cartageny i załatwianie tam wszystkiego od nowa. Decyzja zapadła, wracamy. Uzgadniamy jeszcze razem z Bolkiem, że na noc zostaniemy jeszcze w La Linea, gdzie jest bliżej do cywilizacji i skorzystamy z zaproszenia na Chopina, a dopiero jutro popłyniemy do Algesiras na drugą stronę zatoki.
Po raz czwarty rzucamy dziś cumy… Wierzcie mi, że dziś wszystkie manewry przychodzą mi z trudem i po trzy razy sprawdzam, czy wszystko dobrze przygotowałam. Bardzo mocno już wieje i tak jak podejście do nabrzeża przy biurze mariny jeszcze nie jest problemem, tak już wciśniecie się pomiędzy Y-bomy w marinie jest bardzo trudne. Bolek jednak robi to perfekcyjnie i możemy odetchnąć na dzisiaj.
Przez chwilę mamy jeszcze nadzieję choć trochę odespać stresy dzisiejszego dnia, ale patrzymy na zegarek i stwierdzamy, że bliżej nam już do nocy, więc jeśli chcemy zajrzeć na Chopina, to jest na to najwyższy czas. Grzesiek bardzo miło gości nas na pokładzie. Odwiedzamy stare kąty. Bolek pamięta nawet, w której kajucie spaliśmy. W mesie przy kuchni spotykamy Piotra, którego zaczepiliśmy na burcie Chopina zaraz po naszym wpłynięciu w nocy portu i zaparkowaniu pod bukszprytem Fryderyka. Zostajemy poczęstowani marynarskimi trunkami i w gwarze rozmów i opowieści żeglarskich miło spędzamy czas. Jest to jednak spora odmiana po pustce oceanu. Nawet bardziej towarzyski pobyt w Horcie w kilku knajpkach nie wymagał do nas tylu interakcji z ludźmi, a dziś też jesteśmy już bardzo zmęczeni. Nad ranem wpłynęliśmy przecież do portu po nieprzespanej nocy, w trakcie której przechodziliśmy przez Cieśninę Gibraltarską, a nad ranem, po świętowaniu przepłynięcia Atlantyku spaliśmy zaledwie pół godziny. Nie mamy już siły na więcej!