Bolek, widząc rano jak wyleguję się w zimnym salonie, żartuje, że mam wyjątkowo aktywny dzień. Wiecie, jaki to problem przewrócić się z boku na bok tak, by śpiwór był cały czas na mnie?!? 😉 Strasznie mi dziś zimno. Do tego za oknem burza. Wstałam rano i starałam się pisać przy komputerze, ale po jakimś czasie przyniosłam sobie do salonu śpiwór, a teraz już myślę nawet o rękawiczkach…
Obiecuję sobie, że nie wyściubię dziś nosa z jachtu, tak mi zimno. Bolek na szczęście serwuje najpierw ciepłą kawę, a później ciepłe śniadanie, więc jakoś zapominam o swoich postanowieniach pozostania przez cały dzień pod śpiworem. Ciekawostka – nadal mamy tostowy chleb z Karaibów. Co prawda dojadamy go już właściwie w całości na śniadanie, ale rozumiecie, on przetrwał ponad miesiąc i do tego w wilgoci na oceanie, gdzie naprawdę wiele rzeczy szybko się psuje. To chyba świadczy tylko o „jakości” tamtejszego jedzenia, na które narzekam już nie po raz pierwszy… Zostawiam ostatnią kromkę jako testową – jeśli przetrwa w niezmienionej formie do Chorwacji, to chyba padnę z wrażenia na zawał, że jedliśmy to coś 🙂
Na przekór pierwotnemu wrażeniu, dzień wcale a wcale nie jest aż tak wypoczynkowy. Jacht wymaga posprzątania, a do tego Eryk, nasz mechanik przyjeżdża tuż po tym, gdy deszcze przestaje padać i bierzemy się podnoszenie silnika i naprawę. Potrzebne nam części są niestety w Holandii, a bliskość świąt sprawia, że ich wysyłka i dotarcie może się mocno opóźnić… Liczyliśmy na to, że wypłyniemy w ciągu doby/dwóch, ale to się prawdopodobnie nie uda, a po kolejnym telefonie już wiemy, że części aż tak szybko nie dotrą, a później znowu stocznia nie będzie pracować i nie opuszczą nam jachtu na wodę.
Korzystamy więc z propozycji Eryka, by na dwa/trzy najbliższe dni pożyczyć od niego samochód. Dzięki temu łatwiej nam będzie dojechać do miasta, a może i coś pozwiedzać. By odebrać drugie auto naszego mechanika, jedziemy z nim do La Linea, miejsca, w którym mieszka i pracuje i do mariny Alcaidessa, w której wcześniej i mu cumowaliśmy naszego kata. Co za niesamowity zbieg okoliczności, nie dość, że to ta sama marina, to wchodzimy z Erykiem na dokładnie ten sam pomost, przy którym staliśmy i raz jeszcze spotykamy nasza znajomą Marysię, właścicielkę łódki o nazwie Mia!
Zanim się nagadamy z Marysią i pojedziemy do Eryka do warsztaty, by podpompować opony w samochodzie, robi się wieczór. A co się robi wieczorem w Hiszpanii w trakcie Wielkiego Tygodnia? Chodzi się na procesję 🙂 Wracamy więc do naszego Algesiras i idziemy do centrum. Przy okazji marszu za figurą spotykamy Hiszpana pracującego w biurze naszej stoczni. Z ciekawości Bolek zagaduje go o kobiety w czerni, które widujemy w trakcie każdej procesji i wiecie co? Nadal nie wierzę w to czego się dowiedzieliśmy! Te kobiety w czerni, w krótkich sukienkach przed kolano, na szpilkach, w ostrych makijażach, z czerwoną szminką na ustach, w ciekawych, sterczących na głowach czepcach krytych długą, czarną koronką przypiętą do włosów srebrną spinką, nie są wpływowymi wdowami, jak zakładaliśmy. Podobno są zakonnicami! Tak jak zgubiłam wtedy szczękę po tym, co usłyszałam, tak nie mogę jej podnieść do dzisiaj 😄 Jeśli ten Hiszpan sobie z nas zażartował, to proszę wyprowadźcie mnie z błędu 😀