Santa Maria di Leuca

Branie prysznica na świeżym powietrzu świadczy już o lecie? Takie atrakcje serwowała marina, a pogoda tylko temu sprzyjała. Było wręcz upalnie, co w kwietniu było dla nas miłym doświadczeniem. Wypłynięcie zaplanowane na popołudnie, więc nie omieszkałam wyciągnąć chłopców do miasta na zwiedzaniem. Plan był taki, że wejdziemy na wzgórze do latarni morskiej, która wczoraj rozświetlała morze nad mariną. Nie przeszliśmy jednak nawet 200 metrów, gdy Szerszenie utknęły na pobliskiej plaży. Trudno to nawet było nazwać plażą. Kawałek złotego piasku, czarne głazy schodzące do bardzo płytkiej wody, mnóstwo zielonych glonów i dużych muszelek, więc czegóż jeszcze im było trzeba do szczęścia? Tylko cierpliwej mamy, która pozwoli im się tym nacieszyć. Utknęliśmy tam na dłużej. Zbudowaliśmy twierdzę z piasku, przyozdobiliśmy glonami, próbowaliśmy złapać w ręce małe rybki, nazbieraliśmy muszelek i ruszyliśmy dalej.

Droga prowadziła drewnianymi pomostami rozwieszonymi przy zboczam nad zatoką. Na każdym kroku zachwycaliśmy się mijaną roślinnością wyrastającą z pomiędzy porowatych skał. Od kaktusów, w których rozpoznawałam opuncje figowe, przez palmy, juki, roślinność hodowaną u nas ozdobnie w doniczkach, a tutaj porastającą dziko zbocza, po kwitnące drzewa i zwykłe, choć o zachwycającej urodzie kwiaty polne. Wszystko było nagrzane słońcem i na całej ścieżce czuło się albo zapach kwiatów albo ziół. Tymi pomostami czy mostami zwodzonymi szło się pośród zieleni jak po ścieżce spacerowej w palmiarni. Prawdziwa lekcja przyrody i sama przyjemność.

Z bujnej zieleni wyszliśmy wprost na zalane słońcem białe ulice i place miasteczka. Przed nami, widoczne już z daleko, pięły się stromo pod górę piaskowe ozdobne schody prowadzące ku białej latarni i Bazylice. Monumentalne schody mają 296 stopni i łączą kościół z leżącym pod nim portem, tworząc monumentalny wodospad akweduktu Apulii, który kończąc się właśnie w Leuca, i płynąc porytem pomiędzy schodami wpada tutaj do morza. Na zakończenie wspinaczki na samej górze także czaka na nas dominująca, rażąca biel, a efekt ten wzmacniało palące słońce. Nazwa Leuca wywodzi się z greckiego leucós, czyli „biały” i jak widać miejscowość nosi ją nieprzypadkowo. Przy zalanych słońcem placach gdzieniegdzie są tylko oazy roślinności, a tam w cieniu wylegują się koty. Oczywiście każde futro było nasze 😃 Najbardziej spodobał nam się chudy czarny kocur i puchaty rudzielec. Jeszcze wizyta w Bazylice na górze i skrycie się choć na chwilę w jej chłodnych, dających wytchnienie od upału ścianach. Do latarni niestety wstęp zamknięty, więc wynagradzamy to sobie w lodach w kawiarence przy kościele. Gdy nagle zdajemy sobie sprawę, która to już godzina, wracamy do rzeczywistości i zarządzamy szybki powrót na łódkę. Jeszcze przecież trzeba wszystko przygotować do całonocnego lub całodobowego płynięcia i zrobić zakupy.

W sklepach bieda. Tu porównanie Chorwacji i południa Włoch wypada zdecydowanie na korzyść Chorwacji. Po Włoszech spodziewałam się słodkich owoców, pysznych serów, samych smakołyków. Fakt, sery można tu kupić smaczne, ale warzyw i owoców jest naprawdę mały wybór, a do tego jeśli w ogóle są, to nie najlepszej jakości i świeżości. Czymś, co jednak skradło moje serce są cytryny i pomarańcze sprzedawane z ogonkami i liśćmi, a cytryny dodatkowo o bardzo różnorodnych kształtach. Nie takie równe jak u nas. Tu są malutkie i ogromne, grube i chude, każdej wielkości i z wieloma zniekształceniami – urocze!

Ruszamy później niż zakładaliśmy, ale staraliśmy się jeszcze wymienić lub napełnić butlę z gazem, co się nam ostatecznie nie udało, bo dla Włochów rano, to zbyt wczesne rano (u nich zdecydowanie rano zaczyna się po kawie), później nagle przechodzą do siesty, a ostatecznie jest już wieczór i sklepy też już są zamknięte! Nie ma kiedy ich złapać przy pracy. Ci to naprawdę mają luza 😃

Szerszenie zasypiają w pierwszej godzinie płynięcia, w ciuchach i nie umyci, a ja wraz z nimi. Akurat krótka drzemka przydaje mi się przed nocną wachtą. O 23:30 na wodzie wyraźnie widać „świecący” plankton. To chyba on sprawia, że gdy obok łódki pojawiają się delfiny, widzimy na wodzie każdą zmianę w kierunku ich płynięcia. Zostawiają za sobą świecący kilwater, a my dzięki temu lepiej widzimy ich ruchy. Poruszają się bardzo szybko. Wydaje się, że są zainteresowane naszym zielonym burtowym światłem. To możliwe, bo delfiny widzą kolory. W którymś momencie jeden z nich odbija dalej od łódki, robi woltę i rusza z pełnym przyspieszeniem prostopadle do naszej burty. Wygląda naprawdę jak torpeda z filmów o łodziach podwodnych.

Większość nocy mija spokojnie. Jedyne ciekawostki poza delfinami to widoczne z prawej burty światła dwóch latarni z lądu i czerwono oznakowane fermy wiatraków. Z lewej droga wodna, którą suną raz na jakiś czas ogromne kontenerowce i tankowce. Gdy o 4 po zmianie ponownie wychodzimy na wachtę, delfiny pojawiają się jeszcze przed świtem. Znikają wraz ze wschodem słońca.

Dodaj komentarz