Mały, szary ptaszek wielkości wróbla, choć wróblem nie jest, zjawia się na pokładzie koło południa. Niezbyt się nas boi. Odlatuje, gdy go ktoś nagle zaskoczy gwałtownym ruchem, ale robi kółko nad jachtem i wraca. Zagląda w otwarte okienka łazienek, przysiada na kole sterowym i kręci się po pokładzie. Nie przeganiamy go specjalnie, bo do lądu jest chyba za daleko, jak na jego skrzydełka. Postanawiamy, że jeśli sam nie odleci wcześniej, to wyprosimy go dopiero, gdy dopłyniemy bliżej brzegu przy obcasie włoskiego buta.
Nasz mały towarzysz odnajduje na pokładzie wiatro z wodą, w którym moczą się ubrania po naszej wczorajszej kąpieli w wulkanicznych błotach. Na szczęście to już drugie płukanie w słodkiej wodzie i za dużo mydła tam nie ma, a najwidoczniej diabelny zapach siarki go nie odstrasza 🙂
Chcąc go ugościć i sprawić, by nabrał sił przed lotem, podrzucam mu okruszki ze świeżo upieczonego przez Bolka chleba. Nie rusza ich. Dosypuję sezam i płatki owsiane. Też go nie interesują. Bolek stwierdza, że pewnie zapędził się za daleko w morze za jakimiś owadami i może jednak wolałby mięso. Zatem dostaje i mięso – drobniutko pokrojoną przez Bolka świeżą, hiszpańską wołowinę!
Mamy już cały pokład w jedzeniu, a ptaszek nic z tego nie rusza. Zaczynam się obawiać, że mogła mu zaszkodzić odrobina środka piorącego, być może nadal obecna w wiadrze z praniem, ale chyba jednak nie jest z nim tak źle, bo poza brakiem chęci do jedzenia, zachowuje się normalnie i z werwą. Ptaszek ostatecznie wlatuje do nas do salonu i tak spędza z nami kolejne godziny. Zaczynam nawet chodzić do innej toalety, bo siedzi przy zejściu do mojej kajuty, a nie chcę go straszyć.
Późnym popołudniem robię warzywną część naszej obiadokolacji. Siedzę przy stole na zewnątrz i kroję warzywa, bo można tu schować się przed lodowatym wiatrem wiejącym z dziobu, wygrzać się trochę w słońcu i przez okna w salonie obserwować to, co się dzieje na horyzoncie. Bolek w kuchni bierze się za mięcho. Gdy do niego dołączam, zostawiam resztkę warzyw na stole. Jakie jest moje zdziwienie, gdy nagle widzę, że nad naszą ostatnią papryką (atlantyckie niedobory warzyw pozostawiły trwały ślad w mojej psychice 😉 ) znęca się mały, szary ptaszek! To my mu tu okruszki, mięso, a on jest wege!!! Ale zaraz zaraz, nasz mały, szary ptaszek nadal siedzi w salonie! Ten na papryce, to jakiś inny, ale identyko, jota w jotę jak „ten nasz”. O nie! To nalot małych szarych ptaszków!!! Bolek już dwa razy łapie naszego pierzastego, salonowego kumpla i wynosi go na zewnątrz, bo ten lata po całym pomieszczeniu i obsrywa co się da… A my tu obiad szykujemy!!! Jeden pożera naszą paprykę, drugi co chwila wraca do salonu pomimo wysiłków Bolka, by mu znaleźć wygodne miejsce na zawnątrz. Nie dziwię sie więc, gdy kapitan z lekkim przestrachem w oczach reaguje na mój głupi żart, że teraz już mamy 3 ptaszki na pokładzie 😂
Dwa z nich to prawdziwi nawigatorzy 😉 Najedzeni i wypoczęci odnajdują zaciszne miejsce tuż za wyświetlaczem chartplotera i tak wiozą się z nami dalej nad wyraz często i gęsto zaznaczając swoją obecność. Ten wege skubaniec dostał po papryce prawdziwej sraczki! Bolek żartuje, że gdyby to była chili, to miałby prawdziwe turboprzyspieszenie w trakcie powrotu na ląd 😂
I tak to ptaszki wynagradzają nam gościnę. Jeden zaminowuje salon, drugi opychając się papryką tak, jakby był co najmniej wielkości wrony, przetrawia ją w zaskakującym tempie i sra nam tą papryką po całym pokładzie… O ludzie… Źle mu nie życzę, ale już niech sobie leci! Ląd już widać z bliska. Jeszcze rodzą mi się w głowie kreskówkowe obrazy wybuchającego, przejedzonego ptaszka albo takiego z wielkim, ciężkim brzuszkiem ledwo podfruwającego nad falami w powrotnej drodze na ląd.
Żegnamy się z nimi dość ozięble i bierzemy się za sprzątanie pokładu 😀