Rano pytam: wypływamy czy jemy? Padło jednak na robienie śniadania, bo wiatr stały w marinie to 40 węzłów, a w porywach i 47. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – czas na świętowanie!
Na Szerszenie czekał słodki i zabawkowy zajączek. Tym nie znanym mi z dzieciństwa zwyczajem rozpoczęliśmy świętowanie Wielkiej Soboty. Na śniadanie szakszuka, tutejszy biały ser zgrabnie przyozdobiony przez Zbyszka, kwiaty na stole i świąteczny klimat. Szybko też stwierdziliśmy, że nawet koszyczek ze święconką damy radę zorganizować. Koszyczek co prawda od chleba, ale i tak cieszyliśmy się, że takowy mamy. Świąteczne serwetki, gotowane jajka, chleb i polski – Marianowy i tutejszy. I na tym podobieństwa do zawartości tradycyjnych polskich koszyków się skończyły. W naszym znalazło się miejsce na tutejsze salami i lokalny żółty ser. Koszyk przyozdobiony został zerwaną przez Szerszenie lawendą i rozmarynem oraz papryczkami chili. B odczytał na głos, jakie Chorwaci mają tradycje związane ze świętami i szybko skalkulowaliśmy, że co prawda oliwy nie mamy jak przelać do mniejszej butelki, za to mamy malutką butelkę trawaricy i już mogliśmy w zgodzie z lokalną tradycją ruszać na święcenie.
Święcenie zamieniło się tak naprawdę w poświęcenie w niesieniu koszyka przez dobrą godzinę do miasta, by stwierdzić, że w tym czasie w katedrze święcenie się jednak nie odbywa… Wdrapaliśmy się za to z rozpędu na twierdzę górującą nad miastem i wygłodniali wróciliśmy do mariny. Stefan przez całą drogę dzielnie dreptał na swoich nogach. Gutek za to serwował nam darmową siłownię „pozwalając” się nieść kolejnym członkom załogi i ćwicząc ich mięśnie i cierpliwość.
Po powrocie z zadowoleniem stwierdzamy, że w kościele tuż nad mariną święcenie odbywa się dopiero wieczorem o godzinie 18. Zdążymy! Jemy zatem szybki obiad, gotujemy zupę na jutro i rzutem na taśmę wpadamy na rozpoczęcie uroczystości. Przed kościołem w półokręgu przy ognisku stoi mała grupa ludzi. Palenie ognisk to także tutejszy zwyczaj, choć i w Polsce jest on znany. Jednak co Słowianie, to Słowianie. Duchowny rozpoczyna śpiewanie recytatywów i dopiero zauważam, że ksiądz jest czarnoskóry. Nie wiem, dlaczego mnie to dziwi, ale jednak dziwi. Może tutejszy nacjonalizm nie kojarzył mi się z akceptacją nikogo innego jako księdza jak tylko swojaka w tej małej lokalnej społeczności, ale to tylko moja narzucona nadinterpretacja i subiektywne odczucia.
Światło świecy odpalone od ogniska zostaje wniesione do kościoła i rozpoczynają się dwie godziny pełne śpiewów. Szerszenie dają radę spokojnie wysiedzieć w trakcie tak długiego nabożeństwa. Za to część naszej załogi odpływa kościelną ławką w rejs do krainy snów 🙂 Zainteresowanie Młodych budzi szczególnie światło świec, które każdy uczestnik liturgii trzyma w dłoniach i jakie oni też dostali. Wsłuchują się także w melodię organów i śpiewy. Poza nimi w świątyni jest dosyć dużo dzieci jak na tak małą społeczność. Znak pokoju w gronie obcych mi ludzi jest bardzo miłym doznaniem. Szerszenie także podają wszystkim ręce. Jeszcze raz zostajemy wyściskani przed kościołem, gdzie ksiądz uściskiem ręki i pozdrowienie żegna wszystkich uczestników nabożeństwa.
Pod koniec uroczystości miała miejsce sytuacja, która nas zaskoczyła. Prawdopodobnie chodziło o to, by zamieniać się pomiędzy sobą jajkami z koszyków, ale nie rozumieliśmy od razu, co mamy zrobić. Ciekawy zwyczaj 🙂
Okazało się także, że nie musieliśmy krępować się z ilością pokarmów/napojów w naszym koszyczku. Tutaj rodziny przynoszą prawdziwe kosze z jedzeniem. Cóż, u nich jutro święconka załatwi całe śniadanie, u nas będzie wszystko do podziału po kawałeczku 🙂