Tak się skutecznie „przygotowałam” do rejsu, że złamałam rękę. W pierwszym momencie pomyślałam, bywa, przecież nie planowałam tego. Dopiero w ciągu pierwszego tygodnia, gdy odczułam, ilu rzeczy nie mogę od tak zrobić i jak bardzo brakuje mi pełnej samodzielności, zrozumiałam, jak ten rejs będzie przez to dla mnie utrudniony. Mam się zająć dwójką dzieci, a sama nie mogę do końca zająć się sobą!
Z czasem okazało się, że nie jest tak źle. Spakowałam się samodzielnie. Spakowałam dzieci. Przygotowałam szereg rzeczy i załatwiłam wiele spraw niezbędnych przy organizacji rejsu. Zaczęłam prawie noramlnie samodzielnie funkcjonować z codzienną pomocą chłopców przy obieraniu i krojeniu warzyw na obiad, wieszaniu prania itp.
Przynajmniej wyjaśniła się kwestia sporna, kto w razie czego skacze z jachtu. Już taka sprawna w wodzie to ja nie będę, ale za to doskonale dam sobie radę na łódce nawet z gipsem.
Gdy wydawało się, że wyczerpałam już normę niefortunnych zdarzeń, inny nasz załogant też złamał rękę. On dla odmiany lewą, a ja prawą. Cóż, bywa, też tego nie planował. Podobno dwa półgłówki nie tworzą jednej głowy, ale my obstawiamy, że razem tworzymy jedną sprawną osobę 😃