Myślałam, że pierwsza zobaczę ląd na horyzoncie, ale to Ania na nocnej wachcie zapisała w dzienniku jachtowym, że już po północy widziała pierwsze światła wyspy.
Rano widzę już za to wyraźny zarys wyspy na horyzoncie, a z czasem staje się ona coraz większa i o świcie mamy już ją z lewej burty, a przed nami widzimy słońce wstające nad Azorami.
Zanim dzwonię do Miśków, by pochwalić się postawieniem stopy na stałym lądzie, rzucamy cumy przy pomoście ze stacją benzynową i biurem odpraw. Jest radocha z zejścia na ląd po trzech tygodniach, śmiechy ze sposobu chodzenia, gdy już nam się ocean pod nogami nie kołysze, toasty za cudowne ocalenie, podziwianie nabrzeża wymalowanego barwy tylu krajów na pamiątkę żeglarzy, którzy tu dotarli, ale także obowiązki – odprawa, tankowanie kanistrów i zbiorników oraz przeparkowanie łódki do mariny i zmycie z niej warstwy soli.
Wtedy nadchodzi czas na rozmowy i dzielenie radości z rodziną! Jestem taka szczęśliwa mogąc ich wreszcie zobaczyć 😀
Kąpiel to jednak nie priorytet. Bardziej stęsknieni jesteśmy za dobrym jedzeniem. Bolek proponuje bifanę w barze przy marinie. Siadamy na zewnątrz ciesząc się słońcem. Zajadami bifanę i frytki i kawę z ciachem – lizbońskim specjałem o nazwie …
Kąpiel nadal schodzi na dalszy plan, bo skoro już zeszliśmy z łódki, to czas trochę pozwiedzać. Bolek nie podziela naszego entuzjazmu, ale był tu już kilka razy i zna każdy kąt. Zabiera nas jeszcze do miejsca, gdzie można kupić słynną azorską herbatę oraz do Cafe Peter Sport, najsłynniejszego pubu w Horcie. Ma tu do odebrania pocztę. Bajer polega na tym, że poczta jest tu przekazywana ze statków, a starszy pan w Cafe Peter Sport, po sprawdzeniu listy nazwisk i nazw jachtów przekazuje w końcu Bolkowi list od rodziny. Niesamowity klimat. Starszy pan stoi za drewnianą ladą pełną ozdób wykonanych z zębów wieloryba i eygląda jak wyrwany z innej epoki. Wystrój pubu też robi wrażenie. Pełno tu flag z podpisami, proporców i innych śladów po bawiących tu załogach z całego świata. Zaglądamy jeszcze do marnowanego tą samą nazwą sklepu tuż obok, by kupić pocztówki z myślą wysłania ich do dzieci. Później Bolek wraca na jacht, a my z Anią ruszamy na podbój miasta.
Cieszy mnie tu każdy drobiazg, każdy widok. Zastanawiam się, czy to efekt trzytygodniowego odcięcia od miejskich bodźców? Może, choć Horta rzeczywiście jest ładna. Nie ma tu aż tylu azulejos na budynkach jak w kontynentalnej Portugalii, ale są charakterystyczne ozdobne balkoniki, ciekawe kolory fasad i drewniane wrota w spłowiałych niebieskich i zielonych barwach. Spodziewałam się, że Horta będzie większym miastem, ale w sumie jest malutka, szczególnie jej najstarsza część. Mam wręcz wrażenie, że port jest większy od miasta, które rozciąga się właściwie wzdłuż dwóch ulic przy nic, co oczywiście nie odbiera mu uroku.
Wyprawa ma raczej spacerowy charakter. Zwiedzamy i starszą część miasta, jak np. Porto Pim z malutkimi domkami, kamiennym nabrzeżem prawdopodobnie służącym kiedyś do oprawiania wielorybów jak i spokojny fragment miasteczka z nowszymi, znacznie większymi domami. Uliczki pną się w górę, ale nie jest to zdobywanie wulkanów, które tylko w milczeniu obserwują nas z góry, a jednak czuję, jak mnie bolą nogi!!! Czuję się jak stara baba! Jak mogą mnie boleć nogi po tak krótkim spacerze.
Wracamy na katamaran, by skorzystać w końcu z prysznica i czyści i pachnący ruszyć na kolację. Jemy ją w sławnej Cafe Peter Sport w gronie żeglarzy z całego świata, choć najczęściej chyba słyszy się tu język francuski. Jest wiele załóg regat, które mają tu swój etap. Prosiłam się pyszną rybą wraz z wymarzonymi sałatkami po warzywnym wyposzczeniu na Atlantyku i popijam pysznym drinkiem, lokalnym specjałem Gin de mar o posmaku marakui i grapefruitów. Bolek go polecał i rzeczywiście jest świetny. Większość osób go tu pije. Obsługiwani przez rewelacyjnego i żartującego z nami kelnera miło spędzamy czas na pogaduchach, a na zakończenie wieczoru zamawiamy jeszcze likier „żin żinję” żartując z jej nazwy, że można ją wymówić nawet wtedy, gdy już nie jesteś w stanie się wysłowić 😉
Ciekawostka – Azory znane są z herbaty, szczególnie tej zwanej Orange Oak. Ogólnie rzecz biorąc w herbacie najbardziej cenione są trzy górne listki, za to najdelikatniejszy z nich jest ten pierwszy od góry i właśnie azorska herbata Orange Oak zawiera same pierwsze górne listki.
Azory są jedynym miejscem w Europie, gdzie się uprawia się kawę i herbatę. Tutejsza herbata nie ma też w sobie goryczki, ponieważ podobno nie ma tu szkodników i pasożytów żerujących na herbacie, a z tego powodu nie ma konieczności stosowania oprysków, które zmieniają smak herbaty.