Dzień rozpoczynamy na wodzie. Kto musi, stoi na pokładzie, kto nie musi, odpoczywa po nocnych wachtach. Szykuję śniadanie i słyszę jakiś pisk z naszej kajuty. Oho, Szerszenie wstały. Obawiam się, że piski to oznaka, że nie spodobało im się obudzenie w pustym, rozkołysanym pomieszczeniu. Wpadam więc do środka i co widzę, Szerszenie się bawią i nawet nie zauważają mojej obecności. Wycofuję się cichaczem i gdy po 10 minutach drzwi otwiera Stefano, słyszę tylko: „Mamo, daj nam pić i wyjdź, bo my się dobrze bawimy”. Miód na moje uszy! Wracam zatem do szykowanie śniadania.
Po nim już taka senność snuje się nad pokładem, że nie śpią tylko Ci, co mają wachtę i Stefan, który ogląda bajki. Z Gutkiem zawijamy się w koc na pokładzie i wylegujemy jak koty na słońcu. Rozpogadza się po chłodnym poranku. Przed południem zaczynamy już wypływać ze sztormiaków. Wiatru nie ma, a słońce praży. Obserwujemy południowe wybrzeże Włoch. Co jakiś czas pojawiają się na nim wieże, takie jak ta w San Foca. Z morza idealnie widać, że tworzą one system prawdopodobnie służący komunikacji lub ostrzeganiu, bo z każdej kolejnej wieży widać poprzednią i następną. Doczytuję, że są one regularnie rozmieszczone wzdłuż całego wybrzeża Salento. Poza funkcją obronną, wykorzystywane były do obserwacji obecności i podejścia okrętów Turków, którzy przez długi czas atakowali Otranto i inne obszary półwyspu Salento, a także do dawania alarmu w głąb lądu poprzez sygnały świetlne, które były natychmiast przesyłane z jednej wieży do drugiej.
Robi nam się kurs doszkalający. Wymyślamy sobie tematy do sprawdzenia i doczytujemy, gdy brakuje nam wiedzy. Jednym z tematów są często towarzyszące nam delfiny. W nocy prawie już poszły zakłady o ustalenie, jak delfiny śpią. Byliśmy jednak w tak dobrych nastrojach, że bliżej nam było do wymyślania humorystycznych odpowiedzi i nikt nie zbliżył się do rozwiązania.
Okazuje się, że delfiny nie są jedynymi towarzyszami naszej wyprawy. Jednym z tematów poruszanych dzisiejszej nocy były ptaki przysiadające na jachtach, by na środku morza znaleźć wytchnienie podczas silnego wiatru. U nas na jachcie siada sierpówka pospolicie zwana cukrówką. Najpierw wiezie dupsko na sztormrelingu przez ponad godzinę. Później odlatuje, robi pętlę wokół jachtu, widać wtedy, jak bardzo brakuje jej sił, i siada tym razem na salingu.
Czas mija, mile lecą, ląd robi się coraz bliższy. Okazuje się, że możemy mieć problem z wejściem do zaplanowanego portu. Głębokość w basenie jest wystarczająca, ale na wejściu jest podobno łacha piachu, na której już nie jeden jacht się zawiesił. B wywołuje na UKFce obsługę mariny i dostajemy od nich prawdziwie włoskie wsparcie. Mamy się nie przejmować i trzymać środka kanału. Na fali wiary we włoską rzetelność przepływamy bez problemu 😃
Pomiędzy załatwianiem formalności w marinach a odniesieniem prania do pralni zaglądamy na kawusię. Pyszna jak to we Włoszech. Przypadek chce, że siadamy przy stoliku nr 13, a dziś piątek trzynastego. Wiatry nam dziś nie sprzyjały, ale nie bierzemy tego do siebie 😉
Z boku nad miastem widzimy twierdzę. Kierujemy się więc w tamtą stronę, ale Szerszenie jak zwykle wolą inne atrakcje niż zwiedzanie starych murów. Kończymy na plaży budując piracką wioskę z latarnią morską, dżunglą bambusową i szałasem. Każdy śmieć wyrzucony przez morze jest skarbem i przydasiem, a wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Także materiału na budowę po sezonie zimowych sztormów mamy na plaży pod dostatkiem.
Po powrocie okazuje się, że Gutek ma temperaturę. Trzymamy kciuki za to, by było to chwilowe osłabienie, a nie kolejna ospa.
Wieczorem marina pachnie morzem, kawą z pobliskiej knajpki i jaśminem, choć zapach pochodzi z zupełnie innych kwiatów. Jutro albo powolny rozruch i być może kolejne dni w tym porcie albo bardzo wczesne wypłynięcie, by skorzystać ze sprzyjających i nie tak silnych jeszcze wiatrów. Na kolejne dni zapowiadają sztorm.