Morsowanie na Karaibach

Dołączam do porannego rytuału Bolka i wskakuję rano do wody. Płynę w kierunku palm na brzegu. Woda jest taka ciepła! To nie jest dalekie płynięcie, raczej krótki, wypoczynkowy dystans. Po drodze po lewej mijam stertę kamieni wystających z wody. Po prawej coś na kształt masztu zatopionego żaglowca lub statku pirackiego. To taki zaaranżowany punkt przystankowy, na który można popłynąć z plaży. Po drugiej stronie pomostu jest taki typowy pomost z altanką pośrodku wody, tutaj za to niby-maszt.

Dopływam do plaży i leżę jeszcze długo na plecach na wodzie. Patrzą na palmy nade mną i cieszę się ciepłą wodą. Bolek mówił, że na plaży za kajakami znajdę prysznic ze słodką wodą i basen z knajpką, ale ja ruszam najpierw w kierunku bardziej bezludnej części plaży. Znajduję tam domek schowany wśród palm, a na schodach prowadzących do niego leżą poukładane ogromne muszle. Później spostrzegam podobne porozrzucane także w trawie. Wyglądają niesamowicie. Takie normalne tutaj i jednocześnie takie niecodzienne dla mnie. Piasek na plaży nie jest typowo czarny, raczej taki brązowo-czarny z dużą ilością ciemnych, połyskliwych ziaren i wieloma częściami koralowców wyrzuconych na brzeg. Siadam w cieniu palm na zupełnie już miękkim od wody pniu, wyrzuconym przez morze i patrzę na mariną przede mną. Z prawej widać też fragment prywatnej wyspy. Wczoraj była mocno oświetlona. Teraz widać stojącą przy niej dużą łódź motorową i zabudowania hotelowe na brzegu.

Wracam na jacht podziwiając po drodze roślinność, strumyki spływające z góry do morza i pojedyncze ryby, które pokazują się przy brzegu. Później dzień schodzi nam na sprawdzaniu wszystkiego z checklistą, liczeniu wyposażenia, zwożeniu na jacht z biura najpotrzebniejszych rzeczy, znoszeniu i ształowaniu kanistrów z 300 litrami paliwa i szykowaniu kolejnych posiłków. Upał jest niesamowity. Okazuje się, że przy okazji szykowania łódki słońce niemiłosiernie spaliło mi skórę. Szykując się do rejsu bardziej przygotowałam się na marznięcie i zimniejszy etap podróży. Zapomniałam za to, że pierwsze dni na Karaibach, w tropikach mogą być sporym szokiem dla mojej skóry. nie dość, że po prostu mam jasną karnację, to jeszcze wyjechałam w środku zimy, gdy moja skóra absolutnie nie była gotowa na takie słońce! Do końca dnia kryję się już po koszulą, ale to już niewiele pomaga, tym bardziej, ze Darek zabiera nas na nurkowanie przy wraku. Wyposaża nas wszystkich w płetwy, maski i rurki i zabiera samochodem przez spory kawałek wyspy na upatrzoną plażę. Po drodze mijamy szereg straganów. W jednych smażone są kurczaki, w innych rozłupywane świeże orzechy kokosowe, a jeszcze inne to lokalne mini bary. Przejeżdżamy przez stolicę wyspy San Jorge. Bardzo wąskimi ulicami bez pobocza wędrują dzieci w szkolnych mundurkach. To chyba czas powrotu do domu, bo jest ich bardzo dużo. Wiele z nich w tym upale jest w długich spodniach i białych koszulach pięknie odcinających się na tle ich skóry. Niektóre mundurki są we wzór szkockiej kraty, inne zielone, ale większość w stonowanych kolorach.

Na plaży wita nas ekipa „Jo Manów”, którzy siedzą przy barze-baraczku i pala blanty. Dla nas jednak priorytetem nie są na razie interakcje towarzyskie, a nurkowanie. Jest już późne popołudnie. Zmrok zapada tu bardzo szybko, a do nurkowania potrzebujemy dziennego światła. Zakładamy więc szybko sprzęt do nurkowania i płyniemy w kierunku wskazanej przez Darka bojki. Niedaleko niej rzeczywiście jest jakiś wrak. Ne jest to jednak katamaran, a coś na kształt tratwy ratunkowej takiej jak na ogromnych kontenerowcach. Leży na takiej głębokości, że po kilku próbach nurkuję głębiej tak że ze spokojem zaglądam do otwartego włazu. W środku są cudowne duże ryby z płetwami jak wielowarstwowe suknie lub żagle. Darek mówi, że po polsku nazywają się one żaglice (sailfish). Nurkuje tak z kuszą, ale stwierdza, że do jej złowienia wygodniejsze byłoby łowienie z łódki, bo wtedy na pokładzie łatwo odciąć kolec (jadowy?), co podczas unoszenia się w wodzie jest po prostu niewygodne i łatwo się na niego nadziać. Podobno ukłucie nie jest niebezpieczne dla człowieka, za to bardzo bolesne.

Podziwiamy więc żaglice i szereg innych kolorowych ryb oraz innych żyjątek uczepionych konstrukcji łodzi i nacieszeni nurkowanie wracamy na plażę. Tam czekają już na nas towarzyskie atrakcje. Pogaduchy z lokalsami i rozgrywki w kapsle. Ania uczy małego chłopca gry, którą my pamiętamy z dzieciństwa. Po pierwszych próbach rozgrywka jest zacięta. Za każdym razem pozwalamy jednak wygrać chłopcu. Niech ma z grania radochę 🙂

Przed powrotem na jacht zwiedzamy jeszcze cmentarz, przez środek którego przechodzi normalna droga i z góry obserwujemy bardzo szybki zachód słońca.

 

1 reply to Morsowanie na Karaibach

Dodaj komentarz