Mniej niż 1000 mil do Horty na Azorach

Pogoda już rodem z północy. W ranach żeglarskiego lansu zmieniłam cienką kurtkę na gruby sztormiak i trampki na kalosze. Nocami od dwóch dni pada, a i za dnia już nie jest zbyt ciepło.

Przez chwilę na nocnej wachcie księżyc dotrzymuje mi towarzystwa. W jego świetle ocean wydaje się jak polany olejem, gęsty, śliski. Czasem tylko przelatujący wysoko samolot przypomina, że gdzieś tam jest cywilizacja.

Bolek pogrzebał przy AIS i nasz transponder zaczął działać. Mamy potwierdzenie tego od przepływającego w okolicy statku, który widział nas i na ekranie i na żywo.

Dziś też razem wdrapaliśmy się na bom i pocięliśmy fal grota, który się przeciera. Siedzenie ponad pokładem przy dzisiejszych falach było ciekawym doznaniem. To już są prawdziwe góry. Przy swojej długości bardzo bezpieczne, ale zasłaniają horyzont nawet, gdy siedzi się na górze katamaranu w sterówce, muszą więc mieć ponad 4 metry.

Utrudniały mi też dzisiaj sprowadzenie słoneczka do horyzontu w trakcie pomiaru sekstantem. Nauka astronawigacji idzie mi trudno, ale cały czas do przodu. Dziś sukces! Pozycja wyszła bardzo zbliżona do naszej GPSowej, w granicach błędu 🙂 Był powód do dumy i do opisania!

Może to dziwnie brzmi, to nasze opijanie, ale naprawdę na oceanie przydają się takie momenty świętowania i chwilowego oderwania od codziennego rytmu. Pijemy przy tych okazjach tak naprawdę mikro-drinki za to z prawdziwego karaibskiego rumu! Prawie że podtrzymujemy zwyczaj z dawnych żaglowców, na których marynarzom należał się dzienny przydział grogu zapisany nawet w kontrakcje przy musztrowaniu się. My co prawda nie mieszsmy rumu z wodą, tylko ze współczesnymi niezdrowymi wypełniaczami typu Cola czy Sprite.

Dziś była jeszcze jedna okazja do świętowania – zostało nam mniej niż 1000 mil do Horty na Azorach!

Z kulinarnych ciekawostek – pierwszy raz w życiu jadłam latającą rybę. Co prawda od ostatniej barakudy nie udało się nam nic złowić i zgubiliśmy z zerwaną żyłką dobrą przynętę, ale za to latająca ryba sama wskoczyła nam na pokład. Czasem w nocy w odblasku świateł nawigacyjnych widzę, jak coś przelatuje przed dziobem. Najpierw mnie to stresowało, później zastanawiało. Teraz myślę, że to widać właśnie latające ryby. Jedną z nich Bolek znalazł dziś na pokładzie i sprawił, a ja ją usmażyłam. Była na tyle duża, że był z niej konkretny posiłek. Trochę jak to ja, miałam opory, bo te skrzydła u tych ryb są magiczne i czasem przypominają mi one małe smoki, ale ciekawość zwyciężyła, a ryba okazała się przepyszna!

Mamy na jutro bardzo bogaty plan dnia. Obawiam się, że mógłby on nam równie dobrze wypełnić dni aź do końca rejsu na Azory, a jest ich coraz mniej. Biorąc pod uwagę to, ile czasu dziennie zajmuje mi liczenie pozycji astro, mam niewiele czasu na inne sprawy. Jutro natomiast mamy plan z kolejnością działań podyktowaną rozsądkiem. Najpierw zrobienie ciasta na ciasto i chleb – mamy ze sobą mnóstwo mąki, a coraz mniej innego jedzenia, więc chcemy ją jakoś zagospodarować. Później zajmiemy się odesłaniem zapchanej jednej z czterech toalet i na zakończenie w planach jest prysznic, co związane jest z odpaleniem generatora i uruchomienie odsalarki.

Jutro zatem dzień kąpielowy! Hip hip, hura! Gorący prysznic to naprawdę ogromna przyjemność w trakcie tak długiego rejsu! W sumie pod tym względem ten rejs można by zaszeregować do luksusowych w kategorii moich ekstremalnych wypraw. Najczęściej w trakcie takich wyjazdów probleme staje się utrzymanie w świeżości moich długich włosów, a tutaj nawet nie dochodzę do etapu, kiedy czuję, że już powinnam je umyć. W standardzie dni kąpielowe wypadają ze dwa razy w tygodniu, a jeśli ktoś potrzebuję, to i częściej. Serio to luksus!

Piszę tutaj o tym, czego doświadczam i mam wrażenie, że już ze wszystkimi podzieliłam się swoim dniem. Problem jest taki, że tym razem z powodu braku internetu nigdzie tego nie publikuję. Komunikacja przez Garmin jest świetna, ale jednak bardzo skrótowa i nie potrafię w niej oddać tego wszystkiego, o czym piszę tutaj. Czasem więc pewnie jest tak, że piszę tutaj i mam wrażenie, że już się wygadałam, a w domu niewiele mają wieści ode mnie…

1 reply to Mniej niż 1000 mil do Horty na Azorach

Dodaj komentarz