Warning: file_get_contents(http://www.linkedin.com/countserv/count/share?url=http://mammasailing.pl/mandalina-mandalina-mandalina/&format=json): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/pilcrow/domains/mammasailing.pl/public_html/wp-content/plugins/tk-social-share/tk-social-counter.php on line 145
Jeśli dwóch lokalesów niezależnie pyta się, czy sprawdzasz prognozę pogody podczas informowania ich o Twoich zamiarach wypłynięcia – wiedz, że coś jest na rzeczy i powinieneś zostać w marinie. Przetestowane wielokrotnie. Kilka razy nie posłuchałem. Żyję do dzisiaj, ale co się naoglądałem trąb wodnych na morzu i innych fenomenów, o których wcześniej słyszałem tylko opowieści na kursach meteorologicznych, to moje.
No i owszem. Sprawdzam prognozę pogody i to nie jedną. Wyciągam średnią z kilku serwisów meteorologicznych starając się ocenić, co może nas czekać na morzu. Przy naszych planach nie da się jednak wciąż wybierać idealnych warunków i żeglować tylko przy 15 węzłach. Tak też jest dzisiaj. Sprawdzam, oceniam ewentualne ryzyko i planuję wyjście w morze. Właśnie wywiewa się jugo. Jutro będzie jego apogeum, ale w prognozach stało, że wiatr będzie miał siłę około 20 węzłów w porywach do 30. I nie sama siła wiatru jest problemem, ale jego kierunek. Wiało by nam prosto w pysk, od południowego wschodu, a tam właśnie mamy płynąć. Gdybyśmy cięli od razu do Włoch – nie byłoby to problemem, ale zamierzamy jeszcze spędzić te kilka dni w Chorwacji i odprawić się dopiero w Dubrowniku, później zahaczyć jeszcze o Czarnogórę i dopiero stamtąd płynąć do Włoch. Cóż robić? Katować się i rzeźbić centralne pod tak silny wiatr mija się z celem. Inna sprawa, że faktycznie wieje dużo silniej niż w prognozie. Mam na wiatromierzu praktycznie cały czas powyżej 25-28 węzłów, a w porywach robi się 35-38. To chyba nie byłby dobry test dla załogi, a na pewno nie najmilsze przywitanie z morzem.
Nie znaczy to jednak, że staliśmy cały dzień w marinie. Rano wypłynęliśmy z naszymi dwoma technikami od AISa i autopilota na krótki rejsik celem przetestowania w boju i kalibracji autopilota. Przy okazji mogłem popróbować wyjścia i wejścia przy silnym wietrze z mariny. Pomost stoi, ale nie był to popis kunsztu z mojej strony. Przy okazji przetestowaliśmy stery strumieniowe i silnik. Te pierwsze są i nawet działają, ale wiele się po nich nie spodziewam. Szału nie ma. Pewnie dawno nie były czyszczone i działają, ale nie ma co na nie liczyć przy jakimś silniejszym wietrze. Za to diesel daje radę. Ze spokojem możemy płynąć 5,5 węzła przy 1500 obrotach na minutę, co jest bardzo dobrym i ekonomicznie zadowalającym wynikiem. Przy 2500 obrotów udało nam się nawet podejść pod 7-8 węzłów, a z wiatrem robiliśmy ponad 9. Nic się nie grzało, nic nie charczało. Jest ok. Ster, a w zasadzie cięgna mechaniczne niestety lata świetności mają za sobą. Duże luzy sprawiają problem autopilotowi, ale nie jest tragicznie.
Z innych prac serwisowych – kuchenka wciąż sprawiała problemy, więc Marek w końcu zdemontował całość i wziął kilka elementów do przeczyszczenia. Znalazłem też jakieś przerdzewiałe ogniwo łańcucha kotwicznego, które też prosi się o wymianę. W Sibeniku jest dobry sklep, więc postanowiliśmy połączyć przyjemne z pożytecznym i… popłynęliśmy Desideratą do miasta. Przy kei miejskiej pusto – byliśmy tam jedynym jachtem, więc stanęliśmy longside. W tym okresie nikt nie kasuję jeszcze za postój, więc zaoszczędziliśmy kilka kun. Kupiliśmy co trzeba, zrobiliśmy długi spacer i zjedliśmy lody w słońcu ciesząc się 17 stopniami Celsiusza. W Polsce spadł śnieg, więc ten kontrast tym bardziej nas cieszył. Wciąż jednak myślałem o jachcie stojącym przy kei, przy mocnym, dopychającym wietrze i silnym zafalowaniu. Odbijacze naprawdę dostały tam w kość, ale na szczęście jacht był bezpieczny. Przy okazji wyjścia mogłem też przetestować stary trik z odklejeniem dziobu od kei pod silny dopychający wiatr z wykorzystaniem szpringu rufowego. Zadział perfekcyjnie i zadziwiająco sprawnie udało nam się odkleić od kamiennej kei i skierować się z powrotem do Mandaliny.
W Sibeniku zrobiliśmy spore zakupy głównie z myślą o obiedzie. Szef kuchni (Piotr) zaoferował się, że przygotuje risotto z dziabągami (czyli owocami morza). Pięknie – tyle że zapomnieliśmy o tym, że nasza kuchenka jest w proszku i zapewne o tej porze (17.30) w marinie nie będzie już nikogo, kto mógłby nam oddać nasze palniki. Ale… zaraz po rzuceniu cum pojawił się Marek z naszą zgubą. Będzie obiad:)
Młodzi wieczorem strasznie się już nudzili i wymogli na mnie wycieczkę na plac zabaw. Piękne miejsce w samej marinie. Naprawdę rewelacyjnie położone i zawierające niespotykane wyposażenie. Co Stefan potrafi tam wyczyniać – niesamowite. Ale to muszę opisać już chyba w innym wpisie.
