Ponownie atrakcjami dzisiejszego dnia moglibyśmy zapełnić równie dobrze cały tydzień. Stefan już od wczoraj był nastawiony na łowienie ryb. Dziś rano zatem afera, że nie obudziliśmy go przed szóstą, bo Piotr mu powiedział, że ryby wtedy najlepiej biorą. Gdy zabiera się w końcu za łowienie, robi to z takim zapałem, że sam łapie na wędkę 7 ryb!!! B tylko zakłada mu przynętę w postaci chleba, a Stefan sam zarzuca i sam wyciąga zdobycz. B udaje się zgrabnie wyciągać rybom haczyki i wszystkie poza jedną znajdują ocalenie z powrotem w wodzie. Stefano dumny z siebie i szczęśliwy. Tyle na to czekał, tyle razy próbował i w końcu nie tylko mu się udało, ale powtórzył swój sukces siedmiokrotnie! W tak czystej wodzie opanował co prawda zupełnie inny sposób łowienia. Nie patrzy na ruchy spławika, tylko zarzuca przynętę tak blisko, by obserwować ruchy ryb pod powierzchnią. Gdy widzi, że ryba połknęła przynętę, dopiero wtedy pociąga za żyłkę. Jak widać, to bardzo skuteczny sposób!
W południe ruszamy w kierunku stacji kolejki linowej, którą chcemy wjechać na skały Gibraltaru. Już sama przejażdżka dostarcza dużo emocji. Obserwujemy niezliczone mewy szybujące przy zboczu. Prawdopodobnie mają tam gniazda. Na górze główną atrakcją ma być spotkanie makaków, ale kupujemy też bilet na zwiedzanie parku naturalnego i szeregu atrakcji historycznych. Od razu po wyjściu z kolejki spotykamy pierwszą małpkę. Zajada ze smakiem pomarańczę. Nigdy specjalnie nie lubiłam małp. Powiem szczerze, że nawet mnie przerażały swoimi wrzaskami, a czasem zbyt dużym podobieństwem do człowieka. Po dzisiejszym dniu zmieniam zdanie. Nie wiem, czy to kwestia gatunku. Może makaki są tak wyjątkowe? Nie krzyczą tak jak np. znane mi z ogrodów zoologicznych pawiany. Wszędzie są ostrzeżenia, że mogą być agresywne, ale w naszej obecności poza wskakiwaniem na plecy i próbami sprawdzania zawartości plecaków nie robią nic groźnego. Wielkość pazurów i zębów dorosłych osobników wzbudza we mnie respekt dla ich dzikiej natury, ale z młodszymi osobnikami pozwalam sobie na małe drażnienie się. Wyciągam rękę i głaszczę ich futro. Podajemy sobie z makakiem ręce. Właśnie, ręce, bo dłoń w dotyku mają bardzo ludzką. Jeden z większych osobników wskakuje mi w którymś momencie na plecy i choć w pierwszym odruchu mam potrzebę chronić szyję i głowę, to tak naprawdę jest to zupełnie zbędne. Małpy albo kusi zapach dojrzałych bananów, które miały być przekąską dla dzieci, albo są tak przyzwyczajone do tego, że w plecakach mogą znaleźć jedzenie, że korzystają z każdej sposobności. Jeden większy samiec chwyta za mój plecak, gdy go w którymś momencie ściągam i szarpie się ze mną przez chwilę. Gdy nie puszczam, bez pardonu wsadza łapkę do związywanego górą plecaka i w ten sposób stara się z niego coś wyciągnąć. Robi to wszystko dosyć silnie, ale mam wrażenie, że nie jest to maksimum jego możliwości. Nie jest tak nachalny, jakby mógł, gdyby naprawdę chciał. Rozstajemy się bez gniewu 😉
Gdy schodzimy z zatłoczonego szlaku, możemy podglądać makaki zachowujące się zupełnie inaczej od tych, żebrzących o jedzenie. Tutaj leżą pośrodku drogi, iskają się, wylegują gdzieś w słońcu za wiatrem, huśtają się na gałęziach drzew, siedzą na barierkach wpatrzone w morze albo trzymają się śmiesznie za stopy, czasem wyskubując z nich brudki. Stefan zachwycony stwierdza, że jak wczoraj kupowaliśmy kartki pocztowe z małpkami, to myślał, że one są tylko na obrazku, a one są tu naprawdę 😃 Przysiadamy przy niektórych i patrzymy, jak czyszczą sobie wzajemnie futra, jak mamy opiekują się młodymi, karmią je piersią i przytulają. Staramy się nie być nachalni, a małpki są bardzo spokojne i pozwalają podejść do siebie blisko, ale też w większości mają nas w nosie. Raz tylko, gdy wyciągam rękę w stronę baraszkującego młodego, jego opiekunka składa usta w dzióbek i wydaje groźny dźwięk „uuuu”. Za dokarmianie ich grożą wysokie kary, ale gdy widzimy, że w wielu miejscach parku mają rozsypane owoce, postanawiamy sprezentować jednej banana z naszych zapasów. Szybko go obiera, upycha w ustach w poprzek, a na koniec zjada także skórkę 😃 Normalnie nie popieram dokarmiania zwierząt, głównie dlatego, że ludzie dają im nieodpowiedni pokarm, ale dziś nie mam wyrzutów sumienia, bo nie karmiłam jej chlebem czy chipsami. Mam tylko wyrzuty sumienia związane z tą skórką. Mam nadzieję, że nie była pokryta jakiś środkiem chemicznych. Może jednak od opiekunów dostają jakieś specjalnie dobrane banany? Kierowcy taksówek, którzy wwożą turystów na górę, mają za to dla makaków przygotowane orzeszki. Jeden ze strażników parku daje mi jednego, bym mogła skusić w ten sposób małpkę do wejścia mi na ramię, ale ja wolę chwilę podotykać jej futra i dłoni. Mają niesamowicie mądry wyraz pyska. Widać z daleka, że czasem walczą miedzy sobą, ale naprawdę wydają się bardzo przyjazne. Jesteśmy zauroczeni możliwością obcowania z nimi tak blisko.
Makaki towarzyszą nam przez cały dzień w trakcie zwiedzania. Innym niesamowitym „towarzyszem” jest widok roztaczający się z góry, z jednej strony na port i naszą marinę, z drugiej na zatoki z plażami. Widać też bardzo duży ruch statków w cieśninie, tylko z góry te kolosy wyglądają jak zabawki, a pływające gdzieniegdzie pomiędzy nimi żaglówki jak zapałki lub małe białe punkciki. Dwa brzegi za skałami spina pas startowy lotniska przecięty drogą łączącą Gibraltar z Hiszpanią. Niedaleko za lotniskiem jest już inny kraj. Najpiękniejszy widok jest jednak na cieśninę i Afrykę za nią. Niesamowite doświadczenie zobaczyć, jak blisko siebie są te dwa kontynenty! Nie dziwię się małpkom, że tak czasem siedzą i popatrują na Afrykę 😃 Gdybym mogła, też bym to częściej robiła. Cieszę się, że choć raz (?) mogłam tego doświadczyć.
Z głodnymi Szerszeniami zaliczamy jeszcze dwie knajpki. Jedną stylową restaurację przy górnej stacji kolejki linowej ozdobionej starymi zdjęciami z Gibraltaru z pięknie nakrytymi mosiądzem drewnianymi stołami tworzącymi klimat starego statku. Z restauracji roztacza się widok na trzy strony świata i na urwiska z krążącymi przy nich mewami. Drugi przystanek na jedzenie mamy przy jaskimi. Tu knajpka wygląda jak brytyjski pub. Szerszenie posilają się, oglądają pamiątki i chcą grać w jednorękiego bandytę. Dają się jednak przekonać do zwiedzenia St. Michael’s Cave i widać, że bardzo im się w środku podoba. Jaskinia pełna jest nacieków. Pośrodku ogromne stalagnaty jak filary w świątyni. Wszystko pięknie podświetlone. Klimatu dopełnia muzyka, w większości bardzo podniosła.
Poza przepiękną jaskinią zwiedzamy jeszcze ogromne działa O’Harys Battery, spacerujemy po szklanej tafli nad urwiskiem i nad stadami mew w trakcie Sky Walk oraz zwiedzamy tunele Great Siege Tunnels. Powiem szczerze, że dopiero teraz pozytywnie zapatruję się na ześwirowanie Anglików na punkcie bezpieczeńtwa. Zawsze się z tego raczej podśmiechiwaliśmy. Teraz w trakcie zwiedzania z dziećmi doceniam to. Miejsca takie jak tunele czy jaskinia są doskonale zabezpieczone. Mogę się tu bardziej skupić się na zwiedzaniu, a nie tylko pilnowaniu dzieci. Szerszenie za to dokazują na mokrej posadzce w jaskini, czy doskonale bawią się na niby wystrzeliwując z armat pociski w stronę miasta.
Wracając do mariny schodzimy bardzo długimi schodami, które krętą drogą prowadzą nas pomiędzy klimatycznymi domami. Widać, jak mieszają się tu angielskie i hiszpańskie wpływy. Po drodze jeszcze raz zwiedzamy już typowo brytyjską Main Street oraz odnajdujemy przepiękny park z sadzawką zaraz przy marinie, który wczoraj pominęliśmy. O 20 jesteśmy z powrotem na łódce. Za sobą mamy ponad 10 kilometrów marszu, a chłopcy w większości pokonali tę drogę na własnych nogach. Nie zobaczyliśmy jeszcze kilku atrakcji, które były wykupione w ramach biletu, ale nie mieliśmy już na to ani czasu ani sił.
Sądzę, że makaki i widok z góry pozostaną w naszej pamięci na zawsze. Mam nadzieję, że i Szerszenie coś z tego wyniosą, bo to był dzień warty zapamiętania 😃 Jutro przepłyniemy Gibraltar i rozpoczniemy atlantycką część naszego rejsu. Wzrusza mnie to…