Rano z zacięciem dyskutujemy, czy zostać w Torrevieja, czy płynąć dalej. Ekipa zwiedzająca zrobiła zwiad i doniosła, że w mieście szykuje się duży festyn. Byłaby okazja zobaczyć coś ciekawego. Z drugiej strony jutro ma wiać bardzo silny wiatr, więc jeśli prognoza się nie zmieni, to pewnie utkniemy tu na dwa dni, a to już trochę za długo. Nad naszymi głowami ćwiczą sportowe samoloty. Zapewne to z okazji festynu. Zapowiada się ciekawie.
Chłopcy z B i ze Zbyszkiem poszli do portu zwiedzać łódź podwodną i patrolowiec. Gdy wrócą, mamy wypływać. Spędzam ten czas przed komputerem, bo nie wyrabiam się ze wszystkim, co chcę zrobić. Kusi jednak wizja wyjścia do miasta i zobaczenia festynowych atrakcji 🙂
Decydujemy ostatecznie, że zostaniemy „w trochę wiocha” do jutra. Dziś pozwiedzamy, ogarniemy pranie w pralni, po tym jak po wczorajszym wykręcaniu wielkiej sterty ubrań zeszła mi skóra z dłoni… Jutro na bieżąco stwierdzimy, czy pogoda pozwala na wypłynięcie czy nie.
W międzyczasie Niemiec z łódki obok woła chłopców i coś chce im pokazać. Wrzuca kilka kromek chleba do wody i patrzymy, jak ławica ryb rozszarpuje je w mgnieniu oka. Chłopcy od razu zapalają się do łowienia. Wyciągamy sprzęt i ląduję z dwoma wędkami i dwoma nakręconymi chłopcami na pomoście. Na łowieniu znam się tyle, co w trakcie tego rejsu kilka razy wędkę zarzuciłam. Trudno to wszystko ogarnąć, dwoje dzieci i łowienie, ale w ciągu godziny o dziwo udaje mi się złowić trzy ryby po pierwszym nieudanym braniu. Widać wprawiam się z każdą zdobyczą. Po pierwszej rybie mam duży moralny dylemat, czy nie powinniśmy jej wypuścić, ale B sugeruje, że to najlepsza okazja do tego, by pokazać chłopcom, że mięso i ryby, które jedzą nie pochodzą z tacki z marketu. Też mi rola przypadła! Na co mi to łowienie ryb, jak ich sama nie dam rady ukatrupić? Gryzie się to z moim wieloletnim wegetarianizmem, do którego mam zamiar wrócić i nie leży mi to łowienie. Cóż jednak zrobić, jak nikt inny z dorosłych się do tego nie pali, a chłopcy przez cały rejs bardzo chcą i starają się złowić rybę. Aż tu nagle udaje mi się złapać trzy i to w tak krótkim czasie z pomocą wędki i wiadra jako podbieraka. Nie powiem, Młodych cieszy to bardzo. Ja jedynie mam nietęgą minę. Ryby jednak odkupują swoją niedolę. Jedna z nich uwalnia się z prowizorycznie zaaranżowanego basenu pokładowego, w którym pływała i przeskakując przez pokład odzyskuje wolność. Drugą zapłatą jest utopiona wędka. Idę na chwilę do toalety i zostawiam wędki i chłopców pod opieką B. Chłopcy jednak wracają na pokład, a B za nimi. Gdy wracam do wędek okazuje się, że jedna z nich „poszła pływać”… I tak to mamy dwie ryby zamiast trzech i jedną wędkę zamiast dwóch, a ja zamiast cieszyć się, że B chociaż dzieci dopilnował, wkurzam się, że mnie zostawia z dziećmi i robieniem innych rzeczy na głowie i wtedy muszę sama wszystkiego pilnować, a on przez chwilę nie ogarnął chłopców i wędek. Najgorsze jest to, że muszę się zmierzyć z rozpaczą Gutka, bo to jego wędka poszła na dno…
Ostatnią zapłatą za ryby jest nóż utopiony przez Piotra w trakcie sprawiania ryb. Teraz pytanie, czy te ryby były tego warte???
Po południu zabieramy chłopców na hiszpański festiwal Feria De Sevillanas w Torrevieja. Zdziwieni jesteśmy, gdy okazuje się, że o godzinie 17 większość atrakcji jest jeszcze nieczynna, restauracje pozamykane, a na skręcanej dopiero scenie ćwiczą tancerki. Festiwal zacznie się zapewne dopiero wieczorem, ale czy też wtedy dzieci przyjdą wraz z rodzicami, by pobawić się na przygotowanym dla nich lunaparku? Młodzi obskakują kilka atrakcji. Na jedną załapuję się razem z Piotrem jako osoby towarzyszące przy jeździe samochodzikami. W naszych wygłupach towarzyszy nam młody Hiszpan z obsługi. Jest wesoło! Zderzamy się wszyscy autami. Gutek siedzi obok mnie za kierownicą i jest zachwycony! Stefan prowadzi samochód z Piotrem. Śmiejemy się wszyscy i wygłupiamy 😀
Chłopcy dopadają jeszcze kilku stanowisk do zabawy i na koniec chcą łowić plastikowe kaczki. Idzie im to tak sprawnie, że nawet Pani z obsługi jest zdziwiona ich zwinnością. Już po chwili każdy z nich ma nie po 6 kaczek, których łowienie było wstępnie opłacone, a po 9 🙂 Pani zlicza punkty i Szerszenie dostają w nagrodę do wyboru zabawki. Stefan decyduje się na miecz świetlny, a Gutek na pociąg. Cisza już nam na jachcie nie grozi, bo zabawki są grające… Młodzi zaspokojeni tymi zdobyczami odpuszczają pozostałe atrakcje i możemy wracać na łódkę.
O 21 nad pokładem widzimy kolorowe światła i słyszymy wybuchy. Zupełnie inaczej niż u nas, tutaj pokaz sztucznych ogni jest na rozpoczęcie zabawy. Razem z Piotrem i Zbyszkiem ruszam w tango 😉 Idziemy podglądać, jak bawią się Hiszpanie. B zostaje z Szerszeniami na łódce.
Na festiwalu tłum ludzi poubieranych w kolorowe stroje. Suknie u pań są niepowtarzalne, każda ma inny kolor, krój lub ozdoby. Ludzie jedzą przy stołach i patrzą na tańczące pary. Za chwilę zmiana i Ci zza stołów wychodzą na parkiet. Niesamowite, jak potrafią się bawić. Ubrane w kolorowe strojne suknie są co prawda w większości starsze panie, ale młodzi bawią się równie dobrze, tyle że w jeansach i t-shirtach. Przy barach grille pełne mięsiwa, na ladach dużo warzyw i przekąsek. Część namiotów przyozdobiona świętymi obrazami. Aż strach napić się piwa pod taką płaczącą Madonną lub Chrystusem na krzyżu, a ludzie tu piją, rozmawiają i tańczą. Dużo jest małych dziewczynek poubieranych w suknie, uczesanych w koki ozdobione kwiatami, umalowanych jak dorosłe kobiety i tańczących flamenco. Takie małe kobietki trochę kłują mnie w oczy, ale rozumiem, że tu dla kobiet bardzo ważny jest strój i makijaż. Przeszkadza mi bardzo za to widok tych małych stópek w tradycyjnych butach do tańca, na obcasie. Nie wygląda na to, by tym najmłodszym dziewczynkom poruszanie się w nich sprawiało frajdę. Może jest to dla nich wyróżnienie, uświetnienie tego dnia poprzez założenie tych butów, ale widać, że chodzenie i tańczenie w nich sprawia im problem. Większość z nich ma też długie kolczyki w uszach – kolejny kontrowersyjny dla mnie temat. Takie poświęcenia dla wyglądu już od najmłodszych lat! Ale oceniam to jedynie z własnej perspektywy. To pewnie wpisane jest w ich tradycję i przez to istotne.
Na koniec ciekawostka związana z nazwą Torrevieja. W 1829 roku w miejscowości miało miejsce trzęsienie ziemi, które praktycznie zniszczyło miasteczko. Pozostało niewiele budynków, ale zachowała się stara wieża obserwacyjna rybaków, stąd prawdopodobnie nazwa miasta (torre-wieża, vieja-stara).
Średnia słonecznych dni w roku w Torrevieja to 335. Jak to się ma do tej szarości za okami u nas w PL przez pół roku?!?