Co z tego, że jesteśmy daleko od domu? Nawet co z tego, że mieszkamy w stoczni??? I tak robimy przygotowania do świąt Pranie, sprzątanie, mycie łódki, łącznie z myciem okien – kto wie, ile mam okien w domu, ten się uśmieje, bo wie, że na łódce nie miałam przy tym za dużo roboty. Odpowiednie posiłki to też ważna część przygotowań do świąt, więc i jej nie odpuszczamy, ale tu Bolek daje popis kulinarnych możliwości – piecze chleb i murzyny.
Jak sam powiedział – codziennie chodzimy oglądać KKK (procesje bractw pokutniczych na ulicach Algesiras) i mamy pięciu murzynów w piecu! Nieładnie się tutaj zabawiamy!
Święta Wielkanocne bez jajek, to nie święta, więc nasze karaibskie jeszcze, śnieżnobiałe jajka przewiezione przez cały Atlantyk zamierzamy jakoś pofarbować. Nie mamy za dużych możliwości. Próbujemy z kawą i łupinami od cebuli, których nie mamy zbyt wiele. Efekt nie jest powalający, a nawet zabawny, bo nasze śnieżnobiałe karaibskie jajka zyskują kolor standardowych, lekko brązowych jajek 🙂 Gdy jednak zabieram się za ich zdobienie, nie jest tak źle. Zafarbowały się na tyle, że ze spokojem można na nich wydrapać wzór nożem do tapet 🙂, gotowanie jajek, chleb, murzyny, bo tu dużo takich gości w kapturach Przydaje się wprawa w robieniu pisanek i w tym, że mój tata, który jest pisankowym mistrzem co roku rzuca wyzwanie na zdobienie jajek – kto zrobi jak najładniejsze. Bardzo lubię tę tradycję i cieszę się, że udało mi się ją podtrzymać nawet na katamaranie stojącym na lądzie gdzieś pośrodku stoczni w Andaluzji w Hiszpanii, gdzie bliżej nam już do Afryki niż do Europy.
Gdzieś w międzyczasie pomiędzy wyrastaniem ciasta, a dalszym ciągiem przygotowań ruszmy do marketu, by uzupełnić zapasy. Po dwóch dniach wolnych, dziś w Hiszpanii te sklepy są otwarte. Mam ambitny plan upieczenia cista, ale widać łatwiej mi to przyszło pośrodku oceanu niż na lądzie, bo kończę jedynie na kupieniu gotowego…
W planach na dzisiejsze zwiedzanie mieliśmy Tarifę, najdalej wysunięty na południe miasto kontynentalnej Europu, ale stwierdzamy, że jesteśmy już bliżej Gibi, a nadal nie udało nam się dotrzeć do Europa Point. Ostatnio staraliśmy się obejść Skałę Gibraltaru z drugiej strony, ale przeszkodził nam w tym tunel, przez co nie dotarliśmy na ten cypel z dobrym widokiem na Zatokę i Afrykę. Teraz postanawiamy być bardziej skuteczni i dopiąć swego. Nie ważne, że dzień nam zszedł na przygotowaniach do świąt i teraz zbliża się wieczór. Posilamy się po drodze ślimakami (hiszp. ) w pysznym sosie i jedziemy do La Linea, hiszpańskiego miasta, w którym jest przejście graniczne na Gibraltar. W sumie zakładaliśmy, że wjedziemy na Gibi samochodem, ale kolejna do granicy jest tak długa, że zostawiamy samochód w marinie w La Linea i na Gibi ruszamy na piechotę. Po raz kolejny stwierdzam, że tę stronę, z Hiszpanii do Anglii, nasze dokumenty są wnikliwie sprawdzane, natomiast w drodze powrotnej tak naprawdę ledwo na nas patrzą, nie wspominając o dokumentach.
Samochód został na parkingu, ale chyba musimy podgonić naszą pieszą wycieczkę, jeśli chcemy zdążyć na zachód słońca. Kierowca w autobusie patrzy na nas z niedowierzaniem. Tłumaczy nam raz jeszcze, że ostatni autobus z Europa Point wraca o 21, czyli chwilę po tym, jak my tam dojedziemy. Kilka razy podkreśla, że powrót na piechotę może być naprawdę długi, a my mu mówimy, że tak, wiemy, sprawdziliśmy na Google Maps i podejmujemy wyzwanie 😉 Później śmiejemy się, że pewnie dlatego Polacy są szczuplejsi od Anglików, że nie boją się godzinnego spaceru. Kierowca do tego nie wiem, jaki wczoraj trecking na głodzie zrobiliśmy, więc po prostu nie zna naszych możliwości 🙂
Europa Point wita nas kolorami zachodzącego słońca. Z góry widać dokładnie statki w zatoce. Tutaj wyglądają jak zabawki. Zupełnie inaczej niż gdy mija się burta w burtę te pływające kolosy. Z sentymentem patrzę w stronę Afryki i Ceuty. Wyraźnie widać stąd miasta na drugim kontynencie. Rozpoznaję Ceutę i wspominam, gdy tam byliśmy w tamtym roku z B i z chłopcami. Wspaniała twierdza i ogromne muszle w wodzie przy plaży to najsilniejsze wspomnienia.
Na Europa Point znajduje się pomnik gen. Sikorskiego, ogromne działo, piękna latarnia i niesamowity meczet. Przy nim zajmujemy się Geocatchingiem i udaje mi się znaleźć tę skrytkę. Przysiadamy tam na schodach, by wypełnić lockbook, z widokiem na zatokę, słońce zachodzi i wtedy z meczetu dobiega zaśpiew muezina. Na wysokiej i strzelistej wieży zamontowane są głosniki i z nich dźwięk niesie się daleko.
Z kolejną skrytką już nie idzie nam tak dobrze, ale za to dzięki niej zbaczamy z głównej drogi i zwiedzamy wąskie uliczki pnące się po zboczach Skały Gibraltaru. Tym sposobem trafiamy na knajpkę, w której serwują jedzenie. O tej porze, a jest już po 22, na Gibraltarze prawie wszystko jest zamknięte. Mijamy tylko jeden pub, a ochotę mamy na kawę i ciastko. To miał być zasłużony deser po długim spacerze, ale już zwątpiliśmy, czy uda się plan zrealizować.
Ponownie niesamowitym przeżyciem jest tym razem nocne przejście przez pas startowy na granicy Hiszpanii i Gibi. Księżyc przy skale świeci tak, jakby ją oświetlał choć tak naprawę robią to lampy. Późno już, a jeszcze czeka nas pieczenie przygotowanych wcześniej murzynów i chleba oraz nocne skrobanie jajek 😄
Puszczamy sobie co chwilę kolejne piosenki z YT, które przyjdą nam do głowy, gadamy, gadamy, gadamy, skrobiemy i czekamy na wypieki. Żarty oczywiście się nas trzymają i ja wydrapuję na jaku nową nazwę naszej łódki Zuzu K* 2, a Bolek zakapturzone postacie jak z KKK i pyta mnie, czy wiem co to jest? Odpowiedź: ostatnie, co widzi murzyn po wrzuceniu do studni. Wiem, okropni jesteśmy, ale bawi nas to po tylu pochodach kapturników na ulicach Algesiras. Zastanawiamy się także, czy na jachcie wystawionym z wody można już gwizdać??? 😀