Robię wpis na nocnej wachcie już po północy. Zmiana godzin wachty spowodowała, że mam ją dziś między północą o czwartą rano. Na razie jeszcze nie przyzwyczaiłam się do zmiany i trudno wstawało mi się przed dwunastą w nocy, bo i trudno mi było wcześniej zasnąć. Niby nigdy nie miała problemu z rotacyjnymi wachtami. Tak jest np. na żaglowcach – codziennie masz inną wachtę o innej porze. Wtedy jednak rytm dnia teochę inaczej się toczy niż na jachcie w długim rejsie obstawiałbym tylko przez szkieletową załogę, gdy na wachtę wychodzisz sam.
Zmiana przebiefała tak, że o 8 rano zaczęłam wachtę i skończyłam ją po 6 godzinach. Po mnie na tyle samo czasu wszedł Bolek, a od 20 Ania wskoczyła na standardowe czterogodzinne wachty. Tym sposobem na kolejny tydzień zrobiliśmy zmianę godzin naszej służby.
Brakuje już nam powoli świeżego jedzenia. Piszę tak, jakby nastąpiła jakaś wielka zmiana, a my już przecież z Karaibów ruszaliśmy bez zapasów świeżyzny, bo nie sposób jej tam było dostać. Niby kilka dni w morzu, a już mi tego bardzo brakuje. Na co dzień moja dieta opiera się na warzywach i owocach, a tu ich brakuje, stąd takie zachcianki żywieniowe. Powoli i przy wielkich „oszczędnościach” dochodzimy do etapu, gdy jedynymi nieprzetworzonymi rzeczami do jedzenia na pokładzie będą cebula i kokos! 🙂
Dalej też będzie o jedzeniu, bo miało dziś one wyjątkowe kolory. Rano zrobiłam na resztach warzyw szakszukę – gruzińskie danie z jajkami. Wszystkim smakowało, w związku z czym szybko zniknęło. Ania chcąc dorobić jeszcze jedną porcję wybiła na patelnię jajko w kolorze zielonym! Nie był to prawdziwy śmierdzący zbuk, tylko normalne kształtne jajko z osobnym żółtkiem u białkiem, tyle że żółtko było zielone. Jajko nie miało żadnego zapachu, ale z wyglądu było jednak paskudne.
Oczywiście nie obyło się bez żartó na temat diety karaibskich kurek, które biorąc pod uwagę wszechobecny tam zapach marihuany mają wiele okazji do tego, by skosztować tam „trawki” 😉
Kolejną potrawą o odmiennych kolorach było danie nazwane kapitańską breją. Wszystko byłoby z nim w porządku i było naprawdę smaczne, tyle że groszek z puszki okazał się mało groszkowy. Bardziej przypominał fasolkę i w kształcie i w kolorze. Na pewno nie był zielonymi kuleczkami, jakie znamy, ale brążowimi trochę spłaszczonymi ziarnami w różnym rozmiarze, przez co danie nie miało kontrastu kolorystycznego, jakie miało mieć. W smaku też mu było bliżej do fasolki niż do groszku.
Takie to dziś kulinarne zaskoczenia 🙂
Zielonego jajka oczywiście nie zjedliśmy, za to groszek, poza tym że nie był groszkiem, był bardzo dobry 🙂
Dziś stwierdziłam, że gdyby mnie ktoś zapytał, czy to był trudny rejs, to już na tym etapie mogłabym odpowiedzieć, że bardzo trudny! Czy to przez sztormy? Ale gdzie tam! Sztormy to pikuś w porównaniu do astronawigacji!!! Ja wiem, że Bolek mi to tłumaczy już któryś dzień i robi to naprawdę dobrze, ale wczoraj obliczenia i rysunki wskoczyły na taki poziom, że mnie to przerosło i mój mózg się dzisiaj zagotował! Robię sama pomiaru sekstantem (a to już sukces, bo na początku i to było problemem), z trzema czwartymi obliczeń radzę sobie sama, choć pierwotnie spamiętanie nawet co z której tabelki mam wziąć było trudne do zapamiętania. Jest więc już nieźle i mam z tego dużą satysfakcję mniej więcej do czasu graficznego wyznaczania pozycji na podstawie moich obliczeń. Może nie jest to już dla mnie czarną magią, ale nadal tego jakoś nie widzę, nie siadło mi to jeszcze w głowie i bez pomocy Bolka tego jeszcze nie ogarniam! I jeszcze ten czas potrzebny na pozłączanej tego i główkowanie, co mam dalej zrobić! Toż to mi pół dnia zajmuje!!! Dobra, trochę przesadzam, ale przed południem muszę już pomyśleć i policzyć, o której u nas słońce będzie w zenicie, a od czasu pierwszego pomiaru o tej zaliczonej porze, mój świat zaczyna się kręcić wokół astro, bo „za chwilę” (2 godziny) drugi pomiar i życie się kończy 😉 Równie dobrze mogłabym siedzieć w ławce szkolnej, a nie na katamaranie, bo świata poza kartką papieru i cyframi nie widzę. A nie, chwileczkę, chwileczkę. W szkolnej ławce byłoby wygodniej, bo na oceanie nie dość, że muszę walczyć z moją „matematyczną niemocą twórczą”, to jeszcze z bujaniem! Dziś mi to szło bardzo trudno, bo i mi Bolek dużo samodzielności zostawił, podpowiadając tylko wtedy, kiedy musiał. Skończyłam więc ze wszystkim i prawie ze sobą 😉 godzinę przed zachodem.
Mówię Wam, to jest bardzo trudny rejs!!!
W ławce szkolnej jedynie czasem trzęsły się twoje kolczyki jak się denerwowałam na polskim😉😗