Witałam dziś świt na wachcie. Delfiny się do mnie przyłączyły 🙂 Chwilę wcześniej brałam namiar sekstantem na jasno świecącą na horyzontem Wenus i na wyżej zawieszonego Jowisza. Przyjemne są te poranne wachty. Wiatr nam na razie średnio pomaga. Chcemy podepchnąć się na północ, by móc odkręcić później na Azory lub uciekać z silniejszym wiatrem. Już niewiele nam do tych Azorów zostało, tylko pytanie, czy wiatry pozwolą nam się tam dostać. Gdyby zbyt mocno wiało, to mamy instrukcję odkręcać na Maderę. Teraz to aż szkoda by było to robić, no ale zobaczymy, co wiatry przyniosą. Na razie ledwo 8-9 węzłów wieje z W. W nocy było jeszcze słabiej z SW, ale to taka cisza przed burzą…
Miałam od razu usiąść do obliczeń z astro, tym razem z namiarów na planety, ale tak miło słońce świeciło i grzało po wschodzie, że nie chciało mi się schodzić pod pokład. Do tego nie miałam dziś nocnej wachty, w trakcie której zawsze robiłam wpisy do mojego dziennika podróży, więc wykorzystałam ten czas na pisanie w skupieniu, gdy jeszcze wszyscy spali i nikt mi nie przeszkadzał 🙂
Z braku wczorajszej kąpieli w słodkiej wodzie, po wskoczeniu do oceanu czuję, że moje włosy zesztywniały od soli. Robię sobie ponadprogramowy prysznic po zejściu z wachty. Ciepła woda mnie relaksuje, ale też rozbudza i już nie idę na drzemkę. Bolek za to puka do mnie z pytaniem: „Jajko?”. Śmiejemy się z Anią z tego porannego kapitańskiego pytania 🙂 Oznacza ono tyle, że Bolek serwuje na śniadanie jajko sadzone i pyta, czy mam na nie ochotę 🙂 Przyjmuję propozycję i dołączam do posiłku, choć dla mnie jest to już drugie śniadanie. Pierwsze zjadłam na wachcie, gdy jeszcze wszyscy spali.
Słońce dziś pięknie świeci. Wylegujemy się z Bolkiem na pokładzie jak koty i świętujemy małym piwkiem 2000 mil za nami. W którymś momencie alarm na pokładzie – wieloryb na horyzoncie! Na początku myślę, że jednak piwo w połączeniu z ostrym słońcem nie posłużyło Bolkowi i że mu się coś przywidziało. Myślę sobie, pewnie któraś fala załamała się rozbryzgując wodę i Bolek pomylił to z wodą wydmuchiwaną przez wieloryba. Ale jednak nie! Co kapitańskie oko, to kapitańskie oko!!! Jest!!! Dostrzegam go 😀 Przed nami jest wieloryb!!! Wyraźnie widzę wydmuchiwaną przez niego wodę. Płynie dosyć blisko nas w przeciwnym kierunku. Gdy ja biegiem lecę pod pokład budzić Anię i chyba wyjątkowo gwałtownie ogłaszam jej radosną nowinę, Bolek w tym czasie zmienia kurs i zaczyna płynąć za wielorybem. Później już wszyscy razem na pokładzie zachowujemy się jak małe dzieci! Mamy wieloryba trochę przed nami z prawej burty. Bolek nie chce się za bardzo do niego zbliżać, ale i tak widzimy wyraźnie górną część jego gładkiego, dużego ciała! Wygląda na to, że to kaszalot. Może nie jest ogromny, ale to i tak największe morskie zwierzę, jakie kiedykolwiek widziałam! Taka radość!!! A za chwilę spostrzegamy, że dalej przed nami płynie jeszcze jeden! A więc są dwa! Często równocześnie widać je wynurzające się ponad fale lub ich dmuchnięcia – jasną chmurkę wody wydmuchiwaną przez nie ponad powierznię! Krzyczę „Dmucha, dmucha!”. To okrzyk wielorybników, ale my oczywiście nie mamy zamiaru na nie polować. Jedynie staramy się je uchwycić na filmie i zdjęciach, co nie jest wcale takie proste przy bujającym się jachcie, ich ruchu w wodzie i z tego powodu, że nie chcąc zakłócać ich spokoju, zbytnio się do nich nie zbliżamy.
Płyną tak z nami dobre 10-15 minut pozwalając nam się sobą nacieszyć 🙂 Akurat mam na głowie czapkę z poznańskiego sklepu Wieloryb. Gdy ruszałam w rejs, liczyłam na to, że uda mi się zobaczyć wieloryba, ale tak naprawdę było to życzenie z niewielką szansą na realizację. A jednak! Udało się!!! Sklepie Wieloryb, zrealizowałam swoją misję złapania w kadrze wieloryba razem z Waszą czapą, by przyczynić się do promowania idei dbania o czyste oceany, o morskie zwierzęta, nie tylko wieloryby, o naszą piękną planetę i wszystko co na niej żyje poprzez ograniczenie ilości śmieci i kupowania zbędnych rzeczy. Wierzcie mi, że człowiek pokornieje w obliczu ogromu oceanu i bliskości tych pięknych zwierząt, jakimi są wieloryby. Dbajmy o to, co mamy!
Wieloryb na pożegnanie wynurza się nagle mocniej niż dotychczas i przez chwilę widać, że szykuje się do nurkowania, po czym, machając nam ogonem, znika głęboko pod wodą. Pomimo naszego namawiania nie chciał płynąć z nami na Azory, tylko kierował się gdzieś na Karaiby lub Bermudy. My wracamy na kurs i tylko jeszcze przez jakiś czas za rufą widzimy z daleka dwie jasne chmurki wydmuchiwane ponad wodę. Bardzo doceniam to, że dane mi było zobaczyć z bliska te imponujące stworzenia!
Dziś widocznie jest dzień nauki o życiu w oceanie, ponieważ znowu przy burcie pojawia się dużo portugalskich żeglarzy. Z Anią żartujemy sobie, że to sami przystojniacy, a Bolek jeszcze dorzuca, że to to nie pływa bajdewindem 🙂 Nie ma takiej opcji. Dinozaurowy, przezroczysty, połyskujący nad wodą grzbiecik na pewno może być jedynie pchany wiatrem. Pod nim widać zawsze przezroczysty bąbelek, raz większy, raz mniejszy, dostosowany rozmiarem do grzbietu wystającego z wody. Podobno portugalski żeglarz wyrzucony na plażę prezentuje szereg kolorów swojego ciała. Trzeba jednak uważać na jego pażydełka, bo mogą wyrządzić poważną krzywdę. Z tego też powodu nasza kąpiel w oceanie była poprzedzona sprawdzeniem, czy nie ma czasem ich zbyt wielu wokół katamaranu.
W momencie, gdy gorący obiad trafia na stół, przez okienko w salonie widzę dwa skaczące ponad falami delfiny. Chyba rzeczywiście jest tak, jak mówi Bolek, że one w pewnym oddaleniu od jachtu wyskakują z wody, by przyjrzeć się, z czym mają do czynienia, a później przy samym jachcie robią to już bardzo rzadko, przyglądając się już raczej z wody i tylko lekko wynurzając ponad nią dla nabrania oddechu. Olewam obiad i wyskakuję na pokład, a przed dziobem wita mnie duże, rozgadane stado. Zachwycam się, rozmawiam nimi. Są jak psy. Aż ma się ochotę rzucić im piłeczkę. Jest ich 20-25 sztuk. Leżę na siatce na dziobie i je obserwuję. One też widać, że zerkają na mnie. Odwracają się czasem bokiem do mnie i łypią okiem. Te są dużo większe od poprzednio widzianych. Wierzch ciała mają ciemnoszary z jasnym brzuchem. Gdy im się dłużej przyjrzeć, widać między nimi różnice. Niektóre mają całą ciemną płetwę grzbietową, inne mają na niej jaśniejszą smugę lub tylko plamkę. Gdyby z nimi dłużej poprzebywać, można by je zacząć rozróżniać. Najczęściej dwa trzymają się tuż przed prawym pływakiem, nad którym staję, by im pomachać. Po chwili odpływają i wtedy kolejne dwa wskakują na ich miejsce. Ścigają się z łódką i wygląda, jakby trzymały przed pływakiem dystans dosłownie kilku centymetrów. Wynurzają się co jakiś czas na powierzchnię dla zaczerpnięcia oddechu i wtedy widać doskonale gładkość ich ciała i duży otwór na ich grzbiecie. Noski mają wydłużone i zaokrąglone. Są urocze i takie rozgadane! Cały czas wydają te swoje wysokie dźwięki. Zachowują się jak ciekawska i niesforna grupa przedszkolaków. Czasem ich płynięcie przypomina doskonale zsynchronizowany taniec, np. gdy jedna para oddala się od dziobu w jednym momencie skręcając nagle w prawo i tak samo równo wynurzając się z wody. Innym razem potrafią wpaść na siebie w tym tłoku prześlizgując się pomiędzy innymi zwinnymi ciałami towarzyszy. Wygląda na to, że dobrze się bawią, a ja na ich widok jeszcze lepiej! Chciałabym tam do nich wskoczyć i popływać razem, ale nie ma gwarancji, że nie umknęłyby wtedy w popłochu, w do tego śpieszy nam się już na Azory przed nadchodzącym sztormem, więc nie czas na stawanie w biegu.
Wieczór nadchodzi zimny i deszczowy. To już czas sztormiaków, kaloszy i ciepłych herbatek.