Długa droga

„Brać refy, rzucać refy, refować, rozrefowywać, żyć z morzem, żyć z ptakami, żyć teraźniejszością, nigdy nie patrzeć dalej od dnia dzisiejszego, wiedzieć, że wszystko ułoży się z czasem…” Bernard Moitessier „Długa Droga”

Przeczytałam to dziś w książce, którą dostałam na urodziny i którą wzięłam ze sobą na rejs. Mogłoby to być motto mojej wyprawy. Na razie najtrudniej idzie mi skupianie się na chwili obecnej i nie wybieganie myślami daleko do przodu. Cały czas zastanawiam się, co u moich Miśków i jak zniosę tak długą z nimi rozłąkę, a tu nie zostaje nic innego, jak tylko płynąć.

Bolek co prawda stwierdza, że jadę po bandzie z tym spieszeniem się do dzieci. Budzi go podobno zbyt duży szum wody. Na górze wieje 15-16 węzłów wiatru rzeczywistego i w okolicach 20 pozornego. Zrozumiałam, że do 20 mogę iść na pełnych żaglach, a że prędkość mieliśmy super i wszystko wydawało się ok, to nie budziłam Bolka. On jednak stwierdza i oczywiście ma rację, a ja po prostu muszę się na to przestawić, że na katamaranie żegluje się inaczej. Pokazuje mi instrukcję z wytycznymi dla Lagoon, kiedy i o ile powinniśmy się refować i rzeczywiście przy 20 węzłach pozornego nie powinniśmy już nieść pełnego grota. Muszę się z tym trochę pooswajać i do tego przywyknąć. Katamaran, tak jak mówi Bolek, nie przechyli się, tylko złamie, więc żegluje się bardziej asekuracyjnie.

Na porannej wachcie towarzyszą mi stada latających ryb. Chcę je uchwycić na nagraniu na kamerze lub na zdjęciu, ale gdy robię to z góry w sterówce, w ogóle ich nie widać na zdjęciach lub filmach. Nie chcę jednak chodzić na dziub, by zrobić im lepsze ujęcie, bo jednak jestem sama na wachcie, wszyscy śpią pod pokładem i nawet by nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Odkładam zatem nagrania na późniejszy czas.

Ryby za to wyskakują cały czas z wody przed którymś z pływaków. Czasem jest ich dużo i są drobniutkie. Wyglądają wtedy jak połyskujące nad falami motylki. Niektóre zdarzają się większe i wtedy w trakcie ich lotu pod wiatr mogę przez chwilę obserwować niesamowite płetwo-skrzydła. Niektóre lecą naprawdę daleko szybując pod wiatr nad falami. Inne wyskakują na chwilę nad wodę, by wpaść z powrotem już do następnej fali.

Z innych atrakcji przyrodniczych mijamy dziś duże pola sargasu. Połyskuje on złoto w słońcu unosząc się na falach. Jest jak pływająca łąka. Jego krzaczki plączą się regularnie w haczyk na żyłce wyrzucony z prawej burty na rufie i zwiększając obciążenie na żyłce, uruchamiają „grzechoczący alarm”. Już się nawet nie podrywamy z myślą, że to ryba. Przy tej ilości pływającej łąki, to zapewne inna „zdobycz”. Kilka razy wyplątuję sargas z haczyka i ponownie rzucam do wody oczyszczoną z kamuflażu przynętę.

Bolek na swojej wachcie zaczyna mnie wprowadzać w tajniki astronawigacji. Twierdzi, że to nie jest skomplikowane, ale mnie pomiędzy walką o uspokojenie „nerwowego” na fali żołądka nie idzie zbyt dobrze kumanie tego. Bolek jednak tłumaczy mi kilka razy, robi do tego rysunki i rzeczywiście przestaje to być już dla mnie czarną magią. Omawia mi jeszcze budowę sekstantu i to, jak się nim posługiwać, po czym idziemy na górę na ćwiczenia.

Miałam już co prawda sekstant w rękach, ale chyba nigdy mi jeszcze nie poszło z jego obsługą tak dobrze, jak dzisiaj. Kiedyś u Docenta na kursie używałam sekstantu, ale wtedy przy kilkunastu osobach do zmiany chyba jednak za szybko się poddałam w próbach i ćwiczeniach. Później na Darze Młodzieży ćwiczyliśmy z sekstantami nocą, ale wtedy to już mi zupełnie nie szło. Miałam wrażenie, że mój (bo tam było kilka sztuk) jest rozregulowany, a nie potrafiłam nic z tym zrobić.
Teraz po kilku próbach udaje mi się przynajmniej zdobyć pewność, że wiem, co robię. Na poprawność przyjdzie jeszcze czas, jeśli tylko będę miała okazję codziennie ćwiczyć.

Zmagam się z ogromnym uczuciem tęsknoty. Wiem, że sama chciałam wyjechać i wiem, po co to zrobiłam. Jednak przejmuje mnie poczucie oddalenia i ciężko mi cieszyć się chwilą. Próbuję ukrócić napędzające się myśli, bo inaczej mam gulę w gardle i czuję jakiś straszny ciężar na sercu. Na razie pogoda jest ładna, snu mi nie brakuje, mam dużo czasu dla siebie, więc powinnam się cieszyć tą w sumie nie aż tak długą odmianą od codzienności. A jednak ciężko mi bez moich Miśków. Mam wrażenie, że rejs z nimi był pełen wrażeń i kolorów, których teraz brakuje.
Pomagają rozmowy z załogą, ale nie ma też nas aż tyle na pokładzie, by cały czas było z kim pogadać. Często jesteśmy sami, bo jednak każdy z nas musi wypocząć, a czasem pomimo tego, że rozmowa pomaga, jednak nie chce mi się gadać.

Za mało książek wzięłam ze sobą na rejs. Stwierdzam to, choć jeszcze pierwszej nie skończyłam. Mam ze sobą takie do nauki angielskiego, ale na razie jeszcze walczę z przystosowaniem się do bujania i potrzebuję bardziej wypoczynkowego zajęcia.

Staram się pisać codziennie koło 16, choć dzień się jeszcze nie skończył, ale za chwilę biorę się za obiad. Później chwila odpoczynku i nocna wachta.

Oceanie, bądź spokojny! Płynę do moich Miśków! Z każdą miłą bliżej do nich!

8 replys to Długa droga

  1. Justynko bardzo mnie wzruszyło ostatnie zdanie w tym dzienniku,że musiałam sobie zrobić przerwę na kawę i się po prostu wypłakać. Bądż dzielna .Połowę rejsu masz już za sobą.Teraz już z górki …czas powinien szybciej zlecieć.Czekamy na Ciebie…życzymy dobrych wiatrów.

  2. Kobito… A co ty myślisz… chłopaki mają kamień z serca że matka daleko i wieeeelu rzeczy nie widzi i nie słyszy …. Ty nie martw się o teraz … raczej martw się co będzie po powrocie … bo cóż tam cały czas męskie grono wiedzie prym 🙂 domu nie rozpoznasz… z prania się nie wygrzebierz… oddychaj pełnym cycem i tyle 🙂

    1. Ej… no góry leżącego prania to akurat od wyjazdu Justyny się skończyły:) Ogarniamy się jednym kompletem ciuchów pranym codziennie w nocy, przez co zredukowaliśmy konieczność otwierania szafy do minimum:) Uroczyste zmiany co niedziela:)

Dodaj komentarz