Trudno opisać to, jak chłopcy szybko wstają i jak szybko wybiegają na pokład z pytaniem, czy już mogą skakać do wody! Dzień zaczynamy od rzucenia się do lazurowej wody tak na rozbudzenie, a już po śniadaniu jest kolejna seria skoków.
Później „dostaję wolne” i sama idę ponurkować. Już spod jachtu wyławiam najpiękniejsze muszle. Kotwiczymy na głębokości ponad 7 metrów i w sumie bez większych problemów schodzę na tę głębokość. Miło przekonać się, że nadal mam niezłą formę. Co prawda nie próbuję nurkowania jak kiedyś na 10-12 metrach, ale i tak jestem zadowolona z siebie.
Część muszli wyławiam też na płytszej wodzie bliżej brzegu. Są wśród nich i moje ulubione perłowe Piotrowe Ucha i różnokolorowe „pancerzyki” jeżowców.
Chłopcy są zachwyceni, że tyle skarbów przynoszę im z wyprawy w morze.
Plan na dziś zakłada przystanek w drodze do kolejnej rajskiej zatoczki. Zatrzymujemy się na bojce przy uroczej mieścinie Ilovik. Leży ona w ciasnym przesmyku pomiędzy dwoma wyspami. Wokół jest lazurowa woda, na lądzie kilka kafejek i mały sklepik, w którym uzupełniamy zapasy i wykorzystujemy okazję, by wywiązać się z obietnicy kupienia Szerszeniom lodów.
Jest tu też możliwość dla chłopców do wybiegania się. Gdy oni szaleją na placu zabaw i później w wodzie, pozostała załoga korzyta z oferty nadmorskiej kawiarni.
Nacieszeni lądem ruszamy do zatoki, która na mapie ma kształt przypominający mi trąbę słonia. Jest wąska i otoczona wygrzanym słońcem lasem, który roztacza piniowy zapach.
Spędzamy sporo czasu na cumowaniu jachtu. Dziób mocujemy do bojki, a rufę przywiązujemy dwoma linami do kamieni na brzegu. By to zrobić Piotr i Grzesiek płyną w pław z linami na brzeg.
Woda jest tu cudowna, ciepła i niesamowicie przejrzysta. Chłopcy nie odpuszczają i przed kolacją robią dwie serie skoków do wody. Wszyscy im kibicują. Stefan wymyśla kolejne akrobacje w wodzie, a Gutek zadziwia swoją sprawnością w nurkowaniu. Skacze na główkę i choć czasami zamiast wejść pionowo do wody, uderza brzuchem o taflę, w ogóle się tym nie zraża. Uśmiechmięty wychodzi z wody, by oddać jeszcze dalszy i jeszcze głębszy skok.
Okazuje się, że my też jeszcze nie mamy dosyć wody. Zbiera się ekipa na nurkowanie. Chcemy wypłynąć pontonem poza zatokę i tam poszukać morskich skarbów. Płynę ja z B oraz Grzesiek ze swoimi dziećmi. Jest przy tym mnóstwo śmiechu, bo ponton przewidziany jest na 2 osoby, a nas jest piątka. Ponton przy większej fali nabiera wody, ale my i tak płyniemy na nurkowanie, więc te trochę wody nam nie szkodzi. Rzucamy kotwicę w pewnym oddaleniu od brzegu i jeszcze zastanawiamy się chwilę, jak my się na ten ponton wdrapiemy na rozhuśtanym morzu (wcześniej wchodziliśmy do niego z łódki).
Głębokość przy lądzie bardzo szybko rośnie, więc nie musimy się zbytnio oddalać od brzegu. Nie ma tu za to muszli czy innych skarbów. Jest trochę ładnych ryb, trochę innych roślin i poza tym pusto. Gdyby nie to, że w pewnym momencie znajduję coś ciekawego, moglibyśmy stwierdzić, że to nie było najlepsze miejsce do nurkowania. W którymś momencie przy brzegu zauważam, że skały wyjątkowo stromo schodzą do wody, a gdy przy nich nurkuję, przy dnie znajduję jaskinię. Nurkujemy tam zaglądając do środka, ale tylko B do niej wpływa. Postanawiamy wrócić tu rano, gdy promienie słoneczne będą wpadały tu pod takim kątem, że może będzie widać więcej. Jestem bardzo ciekawa tej jaskini!
Przy wchodzeniu do pontonu rozbujanego na fali jest tyle śmiechu, że nas brzuchy bolą, ale pomimo niekontrolowanych wybuchów wesołości dajemy radę się na niego wciągnąć prosto z wody 🙂
Wieczorem, jak zawsze, Grzesiek raczy nas specjałami „z sitkowego grilla”, a my rozmawiamy do późna i patrzymy na spadające gwiazdy 🙂