4000 mil żeglugi bez brania

To tekst na podsumowanie tego, że przez większość naszej drogi próbujemy złowić rybę i poza jedną ogromną barakudą na Karaibach nic innego nie chce brać!
Żartujemy, że to idealny tytuł wpisu na blogu 😀
A poza tym, to niesamowity dystans za nami, prawda?!? Jak pomyślę o tym, że w książeczce żeglarskiej zbierałam wpisy z rejsów po 150-200 mil i jak się ma do nich teraz te 4000, to robi to na mnie ogromne wrażenie. Jestem z siebie dumna.

Po pustce oceanu przed Cieśniną Gibraltarską robi się duży tłok na wodzie i hałas na UKFce. Wiem już z czym się wiąże przejście Gibraltaru z rejsu w poprzednim roku. Wiem, czego możemy się spodziewać. Pewnie dzięki temu, że to nie mój pierwszy raz i temu, że tym razem nie mamy na pokładzie dzieci, w ogóle się nie stresuję.

Czasem głosy rozbrzmiewające na UKFce są mocno egzotyczne. Słychać już w nich Afrykę. Brzmią czasem jak recytatywy jakiejś modlitwy, a Bolek żartuje, że czasem jak wezwania do akcji zbrojnej.

Podglądam przez lornetkę pływające kolosy. niektóre przepływają tak blisko, że nie potrzeba wsparcia la oczu, by się im przyjrzeć, ale większość trzyma się daleko w pasie podejściowym do przejścia przez cieśninę. Za dnia mijamy jeszcze kotwicowiska i zbliżamy się do lądu. Prąd ma tam się szybciej odkręcić na sprzyjający. Najpierw więc w zatoce szybciej złapiemy jego odpowiedni kierunek, a potem trochę oddalimy się od lądu, by ominąć ewentualne sieci rozstawione n płytszej wodzie i małe rybackie łódki, które nie mają AISa i często nawet brak im odpowiednich świateł.

Zmieniamy się już teraz co 4 godziny, a Bolek nawet jak już idzie spać, to w salonie, by na w razie czego być pod ręką. O bliskości lądu świadczy dobitnie wielka mucha, która nagle pojawia się na pokładzie. To też odmiana od oceanu, gdzie po prostu nie ma owadów. Nie ma komarów, nie ma much 🙂 Ptaki są już stałym widokiem, ale zmienia się też zapach. Pachnie glonami, zielenią, pachnie ziemią.

Największym problemem dzisiejszego dnia jest to, że (tak jakby problemów z silnikami było mało) na godzinę wyłącza nam się z niewiadomego powodu chartplotter. Czyżby stwierdził, że tak uczci świąteczny dzień wolny od pracy – Niedzielę Palmową? Żarty żartami, ale jego brak akurat przy przejściu cieśniny jest upierdliwy i stresujący. Mamy mapy papierowe i nanosimy na nich pozycje co godzinę, ale brak AISa wiele utrudnia. Zaczynam mocno trzymać kciuki za to, by i silniki i chartplotter działały przy podejściu do kei.

Czeka nas jeszcze nocne przepłynięcie w poprzek Zatoki Gibraltarskiej, a dopiero tam czeka nas prawdziwa przeprawa z mijaniem statków na kotwicy, tych wpływających do kilku portów, ruchem promów. Ciężko czasem połapać się w tym nagromadzeniu świateł, które należą do statków, a które do lądu, które się poruszają, a które nie.

Tak jak morze dziś wcześniej było spokojne, a wiatru prawie wcale nie było, tak teraz w cieśninie nagle zaczyna nam mocno wiać w dziób. Pomimo tego, ze sprzyjającym prądem płyniemy z prędkością magicznych 8 węzłów, a czasem i więcej. Morze na szczęście jest spokojne, bez większej jeszcze fali. W tamtym roku przepływaliśmy przez Cieśninę dwa razy w poprzek i raz wzdłuż, ale ani razu w nocy. Tym razem mam okazję obserwować, co tu się dzieje po zmroku. Nad Afryką jest znacznie większa łuna niż nad Europą. Tanger na nabrzeżu ma nawet wielki napis w arabskich szlaczkach, którego nie potrafię rozszyfrować. Zaczyna wiać ciepły wiatr od lądu. Pod koniec jesteśmy już we dwójkę na pokładzie i rozszyfrowujemy ruch statków w zatoce. Atlantyk zostawiliśmy za nami.

Dodaj komentarz